Szokująca dobroć – miłosierny Samarytanin (Łk 11, 30-37)

Gdyby dzisiaj ktoś został dotkliwie pobity i leżał pozbawiony sił, na wpół umarły jak ewangeliczny podróżny, który wpadł w ręce zbójców, wówczas prasa mogłaby uczynić z tego bolesnego faktu wydarzenie medialne potępiające ludzkie okrucieństwo. Gdyby jednak ktoś udzielił pomocy takiemu człowiekowi, jak to uczynił Samarytanin w Jezusowej przypowieści, nie należałoby raczej spodziewać się informacji o tym w gazetach czy radiowych dziennikach. Dobroć jest cicha, pokorna i nie wystawia się na publiczny widok, aby ją oklaskiwano. Mimo to lubi, gdy się o niej mówi, ponieważ wtedy najczęściej pomnaża swych zwolenników.

Samarytanin zatrzymał się nad skrajnie wyczerpanym z bólu nieszczęśnikiem, który zapewne bronił się przed swymi oprawcami, rabusiami i niestety wzbudził w nich jeszcze większą agresję, skoro obdarli go nawet z szat. Dobroczyńca rozpoznał w nim Żyda, czyli wroga swego narodu. Jednak nie uznał, by go pozostawić swojemu losowi albo wymierzyć mu ostateczny cios, nazywany dzisiaj dość łagodnie eutanazją, czyli „dobrą śmiercią”. Tekst Łukaszowy w wersji polskiej mówi nam, że Samarytanin wzruszył się widząc tego biedaka. W oryginale greckim czytamy zaś, iż zostały poruszone jego wnętrzności. Obudziło się w nim miłosierdzie – darmowa, spontaniczna miłość, która nie jest uwarunkowana względami narodowościowymi, światopoglądem, ponieważ wyróżnia ją głębia współodczuwania. Ta zaś nie pozwala, by zostawić kogoś w potrzebie. Tak samo reagował ojciec syna marnotrawnego, gdy ujrzał go powracającego z dalekiej drogi (por. Łk 15, 20) oraz Chrystus, widząc cierpienie wdowy spowodowane śmiercią jej jedynego syna.

Miłosierdzie nie zamyka się w sferze uczuć, przenika całego człowieka i objawia się na zewnątrz w czynie. Samarytanin pochylił się nad potrzebującym. Nie czuł odrazy do jego ran. Przyniósł mu ulgę znieczulając je oliwą i winem. Zrezygnował z wygody sadzając go na własne bydlę i prowadząc do gospody. Podarował mu swój cenny czas. Opóźnił dalszą podróż, skoro pozostał przy nim i sam go pielęgnował. Miał piękną hierarchię wartości, stawiał człowieka w potrzebie ponad własny program, z góry ustalone spotkania. Mówiąc językiem współczesnym, nie rządził nim kalendarz i firmowe zarządzenia. Nadto okazał wielką hojność właścicielowi gospody. Zapłacił mu za pobyt dwa denary, czyli wartość odpowiadającą dwóm dniom ciężkiej pracy w winnicy od rana do wieczora. To wygórowana kwota, ponieważ gospoda, o której czytamy w tekście greckim była miejscem schronienia zarówno dla ludzi, jak i zwierząt. Wyraził gotowość uiszczenia jeszcze większej sumy, gdyby zaistniała taka potrzeba. Zobowiązał się też do powrotu, aby móc ponownie ujrzeć poszkodowanego. Zrodziła się w nim spontaniczna więź i zainteresowanie pobitym na drodze podróżnym.

Samarytanin nieświadome dowiódł, że prawdziwa dobroć jest uniwersalna, ponieważ bliźnim, czyli bliskim, ma być dla nas każdy człowiek, a zwłaszcza ten, kto znalazł się w pilnej potrzebie. Piękno duszy Samarytanina, obcego wobec Żydów, z pewnością zadziwiało i jednocześnie zawstydzało uczonych w Prawie. Okazało się, że ci, którzy uchodzili za wzory pobożności i bliskości wobec Boga, zawiedli i przeszli obojętnie obok tak boleśnie zranionego. Widać zatem wyraźnie, że dobroć ludzka nie wypływa automatycznie z racji pełnionych sakralnych czynności, lecz jest owocem wewnętrznego zjednoczenia się z Bogiem. W Samarytaninie mieszkał i objawiał się Bóg, dlatego stać go było na spontaniczne gesty dobroci.

Słowa: „Idź i ty czyń podobnie”,brzmią dla nas jak nakaz i zaproszenie. Jawi się pilna potrzeba, by Bóg mógł nawiedzać ludzi i odradzać ich, kochając ludzkim sercem. Nadto życie, które czyni Go widocznym, jest najszczęśliwsze i nie potrzebuje rozgłosu, by reklamować ukazującą się w nas Jego dobroć.

ks Stanisław Witkowski MS