Uwierający niemiłosiernie

Wielki Post u bram naszego serca błaga dzisiaj o zrozumienie jego znaczenia u wszystkich, którzy w jego okres – chcąc czy nie chcąc – wchodzą. Dodatkowo czas nieubłagalnie rytmicznie odmierza z każdą wybitą godziną dystanst przybliżający nas do spotkania z Bogiem. Nie da się tego spotkania uniknąć: czy to w śmierci czy też w przemienieniu w dniu Paruzji nastąpi ono na pewno.

I jest jeszcze jedno zaskoczenie, którego nie jesteśmy bardzo często świadomi: niesiemy już swój krzyż. Czy świadomie, czy nieświadomie on już jest przyłożony do naszej natury. Czy do ciała, czy do duszy, on sobie przylega, a my go nie widzimy!

Przecież on wyraźnie „uwiera” każdego z nas!

Jeżeli wierzysz i spowiadasz się z popełnionych grzechów, to znaczy, że widzisz swoje grzechy, bo człowiek niewierzący nigdy nie grzeszy. A właśnie grzechy są miejscami – na ciele, psychice, umyśle czy na duszy – w których dotyka nas nasz osobisty KRZYŻ. Zasadniczo to my go wcale nie chcemy nieść: nie pasuje nam jego kształt, jego charakter, jego ciężar i materiał, z którego jest zrobiony, i dlatego szukamy sposobów na to, aby był lżejszy, łatwiejszy, szybciej doniesiony na miejsce… i w tym szukaniu najczęściej grzeszymy.

Pierwsze czytanie wzywa każdego z nas do integralnego potraktowania Wielkiego Postu jako czasu zmierzenia się z własnym krzyżem w sposób Jezusowy: bez grzeszenia. To tylko okazja – rozciągnięta na 40 dni (plus 6 niedziel „odpoczynkowych”, gdzie ważniejsza jest celebracja Dziękczynienia za dar Obecności Eucharystycznej niż umartwianie) – do tego, aby się dobrze przyłożyć do „wzięcia w sposób prawdziwy i odpowiedzialny krzyża na swoje ramiona” i precyzyjnie określić, dlaczego grzeszę, czyli w którym miejscu jest mi mój krzyż niewygodny. Jeszcze raz: on już jest tam, gdzie powinien być: na moich plecach. Zapytaj więc siebie samego: czy umartwiam swoje ciało, aby sobie – i innym przy okazji – pokazać, że „celebruję” Wielki Post, ale swoich postaw, myśli i relacji nie zmieniam; czy też modeluję swoją duszę na założony przez siebie samego kształt przez rekolekcje, medytacje, odosobnienie, bo to mi daje osobistą satysfakcję, ale każdą interakcję z bliźnim w tym czasie traktuję jako zagrożenie mojego spokoju wewnętrznego panującego w mojej „duchowej twierdzy”. A krzyż mnie nadal „uwiera” i powoduje cierpienie, które trzeba przyjąć całą swoją naturą – tak jak Jezus.

Na opamiętanie jest czytana dzisiaj Ewangelia o poście praktykowanym przez uczniów Jana Chrzciciela i faryzeuszów, którzy nie rozumieją braku postów u uczniów Jezusa. Odpowiadając im, Jezus porównuje czas pobytu Jego uczniów z Nim do czasu świętowania godów weselnych. Wszystkie wesela – jakkolwiek długo byłyby świętowane – zawsze się kończą.

Tak jak Wielki Post w końcu się kończy.

Nie wiadomo, czy każdy z nas dożyje następnego Wielkiego Postu, ale Krzyż, ten, któremu mamy kolejną okazję się przyjrzeć z bliska w tych 40 dniach, na pewno nie zostanie z naszych ramion zdjęty aż do ostatniej chwili naszego życia na ziemi.

Warto więc skorzystać z okazji danej przez liturgie i praktyki wielkopostne i „poprawić” jego położenie na własnych plecach, aby dało się go nieść bez grzeszenia.

ks. Karol Porczak MS