Wiara, nadzieja i miłość – jednym zdaniem

„Dzięki czynimy Bogu, Ojcu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, zawsze, ilekroć modlimy się za was –

 odkąd usłyszeliśmy o waszej wierze w Chrystusie Jezusie

i o waszej miłości, jaką żywicie dla wszystkich świętych

– z powodu nadziei nagrody odłożonej dla was w niebie. (…)

Podobnie jak jest na całym świecie, …”

 (Kol 1, 3-5a. 6b)

Wiara „w Chrystusie Jezusie o jakiej usłyszeliśmy”

Jest oparta na Jezusie, który objawił swoją obecnością na ziemi boską chęć, wolę i zadowolenie z pobytu wśród nas w naszej – a nie innej – naturze. Centrum wiedzy i uwagi człowieka na ziemi jest i będzie Jezus Chrystus: Judejczyk albo bardziej popularnie – Żyd. Syn kobiety, która go poczęła w niejasnych okolicznościach i cieśli, który w swoim zawodzie nie osiągnął bogactwa; stary kawaler, który mając 30 lat życia nie założył rodziny; uczony bez wybitnych nauczycieli i tajemniczy uzdrowiciel. Ale jest On Bogiem, który stanął pośród nas i cierpliwie, bardzo cierpliwie i stanowczo dążył do konfrontacji z wszystkim aspektami naszego życia począwszy od zwycięstwa nad pokusami aż do zwycięstwa nad śmiercią. Po to, aby umocnić naszą wiarę w życie, które zostało nam dane na wieczność, i które jest w stanie przetrwać najgorsze próby dzięki łasce, którą nam wysłużył swoim życiem, męką, śmiercią i zmartwychwstaniem jako Zbawiciel-Mesjasz.

Miłość, „jaką żywicie dla wszystkich świętych”

Jest praktyczną postawą wobec innych ludzi. Postawą, w której wyraża się chęć do pomocy drugiemu – każdemu drugiemu (!) –, który pojawił się na ziemi z woli Bożej i który jest z zamysłu Boga przeznaczony do wspólnoty z Bogiem w wieczności. Ten KAŻDY żyje obok mnie: nieprzypadkowo (!) Kościół jako społeczność powołana do istnienia przez Jezusa nie jest jakąś tylko instytucją. Jest przede wszystkim zbiorem ludzi, którzy mają zamiar zmienić swoje myślenie – jakiekolwiek one by było – na myślenie jezusowe, niebiańskie, święte. Trzeba tutaj docenić nawet ZAMIAR zmiany sposobu myślenia. Może ktoś zarzucić, że dobre chęci to za mało i piekło jest nimi wybrukowane. Uważajmy! To bardzo podstępne myślenie, które podsuwa szatan, abyśmy porzucali marzenia i pragnienia i „wykazywali” się w konkretach tylko. Bo jeżeli docenimy dobrą wolę i dobre pragnienia to w takim wymiarze każdy człowiek – nawet ten, który reprezentuje kulturę i religię bardzo oddaloną od chrześcijaństwa – jest potencjalnym członkiem Kościoła. Może jeszcze formalnie być poganinem albo nawet niewierzącym, ale jeżeli jego priorytety i wybory są zbliżone do tych, które głosił Jezus Chrystus i Jego apostołowie, to możliwe, że to on jest bliżej Królestwa Niebieskiego niż ci, którzy codziennie chodzą do kościoła, ale praktycznie nie zmieniają swoich postaw wobec np. „nieprzyjaznych okoliczności” lub spotkania „z nieprzyjaciółmi” bo zamiast okazywania miłości domagają się sprawiedliwości.

Nadzieja „nagrody odłożonej dla was w niebie”

Nie zapominajmy o celu naszej ziemskiej pielgrzymki. Nie idziemy do żadnego celu na ziemi, do żadnej sytuacji ulepszonej na ziemi, do żadnego wzbogacenia satysfakcjonującego nasze aspiracje za życia na ziemi i do żadnej politycznie doskonałej wspólnoty na ziemi. Tutaj wszystko jest w drodze do… Tutaj, na ziemi, w ciągu jednego tylko życia (nie bójmy się wprost odrzucać zachwyt nad życiem i piękną śmiercią a potem nicość, oraz teorię reinkarnacji i powrotów w nieskończoność do istnienia na ziemi w innej formie) mamy tylko jeden cel: uczyć się i praktykować w warunkach tymczasowo ziemskich miłość do wszystkich w oparciu o przykład dany przez Jezusa i świętych w nieustannym pragnieniu NIEBA. Bo w niebie oczekuje każdego z nas NAGRODA. Róbmy więc wszystko, co niezbędne, aby ta nagroda została przez jej właściciela lub właścicielkę odebrana po powtórnym przyjściu Pana Jezusa!

I Ewangelia…

Jezus traktuje wszystkich z miłością: uzdrawia nie tylko teściową Szymona Piotra, ale też wszystkich innych, którym przykład jej uzdrowienia dodał odwagi aby o uzdrowienie poprosić. Wszyscy, którzy przyszli, bo uwierzyli, że to jest możliwe, zostali uzdrowieni. Wszyscy, którzy przyszli…

Bo niektórzy nie przyszli…

Jezus nie stawia siebie jako celu dla wszystkich, aby do niego przyszli po uzdrowienie. On sam się przemieszcza. On sam chce się z ludźmi spotkać. Nie czyni z siebie centrum zainteresowania jako źródło uzdrawiające, do którego każdy może przyjść. Nie! On idzie do miejsc, które wymagają uleczenia, uzdrowienia, pocieszenia i uwagi.

To On wychodzi do nas…

Jezu ciągle się modli. Ciągle szuka spotkania z adresatem, który mieszka w Niebie. Jezusa ciągnie do Nieba, ciągnie do Taty, ciągnie do wieczności. Męczy się życiem na ziemi, jak każdy z nas (zrobił to z własnej woli, chcąc nam pomóc), bo jego największym pocieszeniem jest to, że naturę ludzką podniesie po śmierci do godności niebiańskiej i przez to wydarzenie umożliwi każdemu podążać za Nim w tym samym kierunku: do Nieba.

Nie jest ważne, jak daleko od tego Nieba jest ktokolwiek.

Jeżeli wie, gdzie idzie, to z pomocą boską tam dojdzie.

„Podobnie jak jest na całym świecie…”

Bez komentarza…

ks. Karol Porczak MS