Bóg chce spotkania z nami

Z Michałem i Anną, rodziną Małafiejskich z misji w Gruzji, rozmawia ks. Bohdan Dutko MS

Od piętnastu lat jesteście małżeństwem i prawie trzy lata na misji w Gruzji. Rodziny wyjeżdżają za granicę, żeby robić pieniądze, żeby polepszyć sobie byt, a Michał i Anna, ludzie wykształceni, wymyślili wyjazd na misje do Gruzji. Jak to się stało?

Michał – Mówiąc krótko – z wdzięczności, którą mamy dla Chrystusa.

A cóż takiego Chrystus uczynił w waszym życiu?

Michał – Dostaliśmy w prezencie nowe życie. Przed wejściem w małżeństwo byłem młodym człowiekiem pogubionym przez grzechy seksualne, moją próżność i pychę. Szukałem sensu życia i go nie znalazłem. Zacząłem żyć bez Boga. Przez dwa lata nie byłem u spowiedzi. Kiedy umierał Jan Paweł II, dostałem szczególną łaskę. Cały zdesperowany poszedłem do kościoła, padłem na kolana i oddałem moje życie Chrystusowi. I rzeczywiście Chrystus wziął moje życie w swoje ręce. Może to brzmi jak bajka, ale to była bardzo konkretna rzeczywistość. Wkrótce zacząłem spotykać się z Anią, a kilka miesięcy później oświadczyłem się. Rok później byliśmy już małżeństwem.

Anna – Miałam podobne doświadczenie. Nie widziałam siebie w małżeństwie. Chciałam robić karierę naukową, robić doktorat, zarabiać pieniądze. Jak Jan Paweł II umierał, to byłam na imprezie i w pewnym momencie zobaczyłam, że wszystko, co robię jest bez sensu, że moje życie jest bez sensu. Pomyślałam, że ja nie chcę tak żyć! Nagle przypomniały mi się słowa, które mówił Jan Paweł II, że jest możliwe życie, w którym na serio idziesz za Chrystusem. Później dostałam łaskę małżeństwa. To jest olbrzymi prezent, za który jestem bardzo wdzięczna. I jestem też wdzięczna za wszystkie nasze dzieci, które dostaliśmy. Każde dziecko to dla mnie wielki cud.

Wspomniałaś o robieniu kariery. Dzisiaj wiele kobiet też tak myśli: robić karierę, zarabiać pieniądze…

Anna – Dla mnie też to było bardzo ważne i niełatwo było mi z tego zrezygnować. Byłam zamknięta na życie. Nie chciałam mieć dzieci. Dopiero przez fakt mojej choroby (usłyszałam diagnozę, że będę żyć tylko 10 lat i nie będziemy mieć dzieci) Pan Bóg zainterweniował i pokazał mi, że na tym, na czym ja chcę spędzać życie, to mi nie da szczęścia. Bardzo chciałam robić karierę. Kiedy już mieliśmy dwoje dzieci, postanowiłam sobie, że chociaż miałabym przez pół roku nie przespać ani jednej nocy, to zrobię ten doktorat, bo ukończyłam dwa kierunki studiów informatykę na politechnice i matematykę na uniwersytecie). Powiedziałam: Panie Boże, czy to jest Twoja wola?

Wtedy bardzo poważnie zachorował nam Janek, nasze drugie dziecko. I rzeczywiście nie przespałam ani jednej nocy przez trzy lata. I nawet nie miałam szans włączyć komputera. Wtedy wołałam o pomoc do Boga. Sypało się nasze małżeństwo. Bardzo oddaliliśmy się od siebie. Pojechaliśmy na pielgrzymkę do La Salette, potem do Lourdes modlić się o cud uzdrowienia dla Janka. W Lourdes, na modlitwie, zobaczyłam Maryję, która mnie urzekła swoją pokorą i tym, że była szczęśliwa pełniąc wolę Bożą. Zaczęłam się modlić o to, żebym i ja mogła pełnić wolę Bożą. Nieważne jaka ona będzie – czy Janek będzie zdrowy czy dalej chory, czy to ma być kolejne dziecko (chociaż po ludzku to było niemożliwe), czy będziemy jeszcze mieli dzieci czy nie. Powiedziałam, że ja w tym momencie jestem gotowa oddać swoje życie Bogu i pełnić Jego wolę.

Kiedy wróciliśmy z pielgrzymki dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Pan Bóg podarował nam Kubusia, który był kolejnym prezentem i kolejnym krokiem w nawróceniu. Kubuś był naszym trzecim dzieckiem. Kiedy wszystkie dzieci w tym samym czasie płakały, wtedy doświadczyłam olbrzymiej miłości mojego męża. Zobaczyłam, że nie jestem sama w tym małżeństwie, w byciu rodzicem. Zobaczyłam, jak Pan Bóg uzdolnił Michała nie tylko do wstawania w nocy do Jasia, ale dał mu olbrzymią miłość do synka. Siedząc przy Kubusiu słyszałam, jak Michał brał Janka na ręce, a on krzycząc wołał: Nie, ja ciebie nie chcę! Mama, mama! A Michał powtarzał: Ale ja ciebie tak kocham, mój synku. Ja ciebie tak kocham.
Opowiem ci bajkę. Ja ciebie tak kocham. I okazywał mu taką miłość, którą tylko ojciec może okazać. To był dla mnie taki ważny moment.

Michał, byłeś wykładowcą, miałeś doktorat, habilitacja w perspektywie, mąż i ojciec, który troszczy się o rodzinę, aby zabezpieczyć wszystko i nagle misje, Gruzja… Co się stało?
Michał – Na początku moja rola ojca sprowadzała się do zarabiania pieniędzy. Miałem etat, i kolejny etat, i firmę. Wychodziłem rano do pracy – dzieci jeszcze spały. Wracałem z pracy – dzieci już spały. Relacji z dziećmi nie miałem. Nawet łez żony nie widziałem i tego, że ona cierpi. Uważałem, że ja przecież też oddaję życie dla mojej rodziny. Wszystko działo się wokół rodziny, ale my zaczęliśmy się oddalać od siebie.

W kościele, słuchając katechezy o Abrahamie, usłyszałem słowo nadziei dla mnie. Zaufaj Bogu, a Bóg przewidzi. Zrezygnowałem z jednej pracy, później z drugiej ufając, że Bóg rzeczywiście się o nas zatroszczy. To był piękny czas, bo rezygnując z czegoś tak naprawdę małego dostałem sto razy więcej. Mogłem być ojcem, który widzi cierpienie swoich dzieci. Bóg pokazał mi sens krzyża choroby syna, przez który zaczął kruszyć moje twarde serce i zaczął uzdalniać mnie do okazywania miłości. Relacje w naszym małżeństwie zdecydowanie się zmieniły. Bóg pomału zaczął budować w nas mały Kościół domowy, gdzie ojciec jest głową rodziny, gdzie ma bardzo ważne zadanie prowadzenia wspólnej modlitwy i przekazywania wiary dzieciom.

Czy był taki moment przełomowy w podjęciu decyzji wyjazdu w misję Kościoła?

Michał – Dla mnie takim momentem przełomowym było oddanie swojego życia Chrystusowi. To był taki przełom, który mnie otworzył na kolejne przełomy: otwarcie się na życie przyjmując kolejne dzieci, wejście w relację z Bogiem, zobaczenie że krzyż, cierpienie, nie jest czymś, co ma mnie zdusić, zabić, ale że jest to krzyż chwalebny, z czego Bóg wyprowadza zawsze dobro. Przez lata w moim sercu narastała wdzięczność, że Chrystus był gwarantem naszego małżeństwa, że zawsze przychodził w trudnych momentach. Bóg powoli pokazywał nam swoje silne ramię. Ta wdzięczność zaczynała dojrzewać. Bóg posyłał nam różnych proroków, poprzez których wzbudzał w nas pragnienie misyjne.

Anna – Ja absolutnie nigdy nie byłam zainteresowana jakimikolwiek misjami, a poza tym w życiu chciałam spełniać swoją wolę. Nie mówiłam, ale ja pierwszy rok naszego małżeństwa to po prostu przepłakałam. Płakałam codziennie. Myśmy się tak kłócili, że nie widziałam szansy na pojednanie. Nie czułam już żadnej miłości do męża i byłam przekonana, że już nie potrafię z Michałem być. O rozwodzie nie myślałam, bo jestem osobą wierzącą i chciałam być wierna ślubowaniu złożonemu przed obliczem Boga. Nie wiedzieliśmy, co robić.

I zaczęliśmy robić to, co sprawdzało się u moich rodziców – zaczęliśmy chodzić do wspólnoty neokatechumenalnej. Jedyny moment, kiedy mogliśmy się pojednać, to była liturgia we wspólnocie. Słuchaliśmy Słowa i ono sprawiało, że ja mogłam Michałowi przekazać znak pokoju… I doznałam cudu wewnętrznego uleczenia. Jakby ulotniło się z mojego serca poczucie krzywd, które uważałam, że doznaję od Michała. Po liturgii wracaliśmy do domu. A tam od nowa zaczynało się to samo. Znowu zaczynaliśmy się kłócić. I znowu była kolejna liturgia.

I tak co tydzień doznawaliśmy znowu łaski pojednania. Uchwyciliśmy się wspólnoty, uchwyciliśmy się Boga, uchwyciliśmy się Chrystusa i tego, że On ma moc nad naszym małżeństwem. Bóg dał mi łaskę otwarcia się na trzecie dziecko, które było lekarstwem dla naszego małżeństwa. Kubuś jest ogromną pomocą dla Janka, który dużo lepiej funkcjonuje. Kiedy mieliśmy troje dzieci, dostałam ofertę pracy na Politechnice, i będąc już w czwartej ciąży obroniłam doktorat z matematyki. Zobaczyłam, że dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych, że może nawet dać mi wymarzony doktorat. Czułam, że ten doktorat to więzy, które mnie jeszcze trzymają, żeby robić karierę. Zrobiłam doktorat, ale nie dało mi to szczęścia. Zobaczyłam że to, co mi daje szczęście to jest pełnienie woli Bożej. Mam w sercu olbrzymią wdzięczność dla Boga za nasze małżeństwo, za dzieci. I z tej wdzięczności chciałam oddać swoje życie Kościołowi.

Michał – Dopowiem, że Bóg wzbudził to pragnienie nie tylko nam, jako małżeństwu. Jesteśmy przecież rodziną i dając Bogu odpowiedź na to pragnienie, potrzebowaliśmy mocnego znaku czy też nasze dzieci mają to pragnienie. Na jednym z wyjazdów rozeznawania tego powołania byliśmy z dziećmi, które powiedziały: Mamo, tato, przecież wy chcieliście wyjechać na misje. To my też chcemy. No to jedźmy! Dzieci patrzyły na nas i mówiły: Na co czekacie? Jedźmy! To był dla nas mocny znak, że Chrystus chce naszą rodzinę posłać w misje, że to nie jest nasz pomysł, nie jest to nasza wola.

Kogo w tej Gruzji nawracacie?

Michał – Przede wszystkim siebie nawracamy. Jest w Ewangelii historia o człowieku niewidomym od urodzenia, którego uzdrowił Jezus. Spotkawszy go później Jezus rzekł do niego:

«Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?» On odpowiedział: «A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?» Rzekł do niego Jezus: «Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie». On zaś odpowiedział: «Wierzę, Panie!»” (J 9,35−38).

To Słowo jest dla mnie taką pieczęcią w sercu. „Michał, ja z tobą chcę mieć relację. Jedź, a spotkasz mnie na misjach.” To było Słowo, którego się uczepiliśmy. Bóg nas wzywa na misje, bo chce spotkania z nami. Jak, kiedy i co – nie wiedzieliśmy, ale to wyzwanie spotkania z Chrystusem było jakby eksplozją. To była taka bomba jądrowa, która wybuchła i zmiotła wszystko. Jedźcie, bo Chrystus tam na was czeka.

Anna – Zobaczyłam, że misje to nie jest nawracanie innych. W moim życiu było dużo cierpienia, a odpowiedzią na nie był Chrystus, Jego miłość do mnie. Zobaczyłam, że jest wielu ludzi, którzy cierpią i ja nie jestem w stanie im pomóc. Nie jestem jakimś „Caritasem”, który im coś da, ale mam doświadczenie, że jest Chrystus, który pomaga.

Spotykam wielu ludzi… Spotykam sąsiadkę, która chciała dokonać aborcji… Nie mam nic, co mogę jej dać, ale mogę jej dawać słowa nadziei. Bo nikt nie da jej tego słowa, które jej powie, że to dziecko to jest dar od Boga, że to jest coś pięknego. Daje mi to olbrzymią radość, że mogę świadczyć o tym, że jest Bóg, że On daje sens życia. Jestem Mu bardzo wdzięczna.

Michał – Możemy mówić, że mamy doświadczenie spotkania Chrystusa Zmartwychwstałego w naszym życiu, że możemy się tym skarbem dzielić i nie zatrzymywać go tylko dla siebie. Mówimy, że jest Chrystus Zmartwychwstały, że jest Ktoś silniejszy niż śmierć, że On może ci pomóc. Uwierz, a dostaniesz nowe życie. To jest nasze doświadczenie.