Kategoria Spotkania Centrum Pojednania La Salette, Dębowiec
Varia   ❯   Spotkania
10 listopada 2022

Pewnie, że płakałem

Z Mirosławem Gucwą, Biskupem diecezji Bouar w Republice Środkowej Afryki, rozmawia ks. Bohdan Dutko MS

Rozpocznę od bardzo osobistego pytania. Czy ksiądz biskup kiedyś płakał?
O pewnie, że płakałem.

A kiedy łzy popłynęły ostatni raz?
Przywołam dwa wydarzenia. Płakałem, kiedy umarła mama, ale nie w dniu kiedy dowiedziałem się o jej śmierci, lecz podczas podróży na pogrzeb. Jechałem przez Kamerun do Berteua, bo u nas w Bangi, stolicy kraju, nie było lotu. Musiałem przenocować i nie mogłem zasnąć. I wtedy płakałem. Drugi raz płakałem, kiedy dowiedziałem się, że zostałem biskupem. Ha, ha, ha [śmiech].

Jak to się stało?
Mój poprzednik, biskup, Włoch, rozchorował się. Wyjechał do swojego kraju na badania, ale stan zdrowia nie pozwolił mu na powrót. Złożył prośbę o zwolnienie z posługi w diecezji, którą przyjął Ojciec św. Franciszek. Byłem wtedy wikariuszem generalnym. Nuncjusz poprosił mnie, abym zajął się trochę diecezją. To się zajmowałem. Przez cały czas myślałem, że jak będzie nowy biskup, to ja sobie wezmę rok albo dwa urlopu i pojadę do Ameryki, żeby uczyć się języka angielskiego.

W 2017 r. (w listopadzie) udałem się do nuncjatury po dokumenty upoważniające mnie do reprezentowania diecezji w załatwianiu spraw administracyjnych. Sekretarz nuncjusza powiedział do mnie, że nuncjusz chce się ze mną widzieć. Poszedłem, a nuncjusz mówi, że papież chce, abym był biskupem. I zapytał jeszcze co ja na to.

Poszedłem do kaplicy, pomodliłem się i powiedziałem, że się zgadzam… I wtedy jak sobie uświadomiłem, co się stało, na co się zdecydowałem – rozpłakałem się. Z jednej strony diecezję znałem, bo tam pracowałem cały czas, ale też wiedziałem, jakie są problemy. Miałem takie poczucie, że to, o czym marzyłem skończyło się, a zaczyna się coś nowego.

Widział ks. biskup także łzy swoich diecezjan?
Tak. Rok temu spotkałem się z kobietami, które opowiadały o tym, jak rebelianci je wykorzystywali, co przeżyły. Jedna z kobiet słuchając co przeżywała inna, zaczęła płakać i zemdlała. Potem przyszła i mówiła, że jak słyszy opowieści skrzywdzonych kobiet o tym, co przeżyły, nie może wytrzymać…

Płaczą z powodu wojny.
Czasami zdarza się też, że płaczą przy spowiedzi, nad swoimi grzechami. To są łzy skruchy, żalu. Płaczą kobiety zwłaszcza po dokonanej aborcji. Kobiety płaczą po śmierci męża czy po stracie dziecka.

Czy spotkał się Ksiądz Biskup z kultem MB z La Salette w swojej diecezji?
Spotkałem w kościołach figury Maryi z Lourdes, Fatimy ale La Salette jeszcze nie.

Jakie elementy z orędzia saletyńskiego są najbardziej aktualne w życiu Kościoła Środkowej Afryki?
Z pewnością sprawa modlitwy. Afrykańczycy modlą się i lubią modlitwę. Mają taką zdolność do formułowania modlitw! Przerastają nas w tym.

Maryja pyta dzieci: „Czy dobrze się modlicie?” Ważne jest, żeby dobrze się modlić. Wytrwale się modlić. Mieliśmy wiele dowodów na to, że dobra modlitwa przynosi owoce zwłaszcza w czasie rebelii. Wtedy było tak wiele trudnych sytuacji…
Kiedy papież Franciszek podczas pielgrzymki był w stolicy w 2015 r., wtedy młodzi go zapytali, w jaki sposób mogą się przyczynić do rozwoju kraju.

Pierwsze, co powiedział to: módlcie się. Modlitwa na pierwszym miejscu, a później wierność przykazaniom. Także świętowanie niedzieli i uczestnictwo we mszy św. Widać to zwłaszcza wtedy, kiedy się w niedzielę podróżuje, że to jest inny dzień niż pozostałe dni tygodnia. Widać to po ludziach w mieście, a także i w wiosce. W tygodniu w wiosce wszyscy ludzie są w polu. A w niedzielę widać, że jest inaczej, że są ubrani odświętnie. Alenie wszyscy… Cieszymy się tym, że w niedzielę jest mnóstwo ludzi na Mszy św., chociaż jest to może 40 % z tych, którzy wierzą. A reszta?

Wojna zawsze pozostawia cierpienie, rany, rozdarcia w ciele całego narodu, a także rodziny, sąsiedztwa…
Jest pilna potrzeba pojednania z Bogiem i pojednania między ludźmi. Wielu ludzi przeżyło dramaty. I wtedy bardzo trudno jest zdobyć się na przebaczenie, na pojednanie.

Dziś Ksiądz Biskup przewodniczy głównym uroczystościom odpustowym ku czci Maryi z La Salette w sanktuarium dębowieckim.
Na zakończenie naszej rozmowy proszę przyjąć drobny upominek – ikonę Maryi Saletyńskiej z życzeniami wsparcia Płaczącej Pani w niesieniu daru pojednania dla swojej diecezji w Republice Środkowej Afryki.

Na pewno teraz Matka Boża z La Salette ze swoim orędziem trafi do Środkowej Afryki. Będzie bardziej znana i kochana.

 

Republika Środkowoafrykańska jest ogarnięta konfliktem od 2013 r., a większość kraju kontrolowana jest przez bojówki odpowiedzialne za szereg naruszeń praw człowieka. Chrześcijańscy przywódcy, którzy publicznie potępiają przemoc, otrzymują groźby, a podczas ataków kościoły są plądrowane i palone. Konflikt doprowadził do przesiedlenia tysięcy chrześcijan, którzy zostali zmuszeni do życia w obozach, utracili domy i środki do życia. Konwertyci na chrześcijaństwo cierpią prześladowania z rąk najbliższej rodziny. Lokalna społeczność często wyklucza ze swego środowiska nawróconych chrześcijan, a także stosuje przemoc, aby zmusić ich do wyrzeczenia się chrześcijaństwa.
(Open Doors)

10 lipca 2022

Bóg jest zaskoczeniem

Z Krzysztofem Chudzio, biskupem pomocniczym archidiecezji przemyskiej, rozmawia ks. Bohdan Dutko MS

Rozmawiamy w Dębowcu. Widzę, że La Salette i tutejsze sanktuarium nie są nowością dla Księdza Biskupa.
O La Salette i Matce Bożej Płaczącej słyszałem od dzieciństwa. Dębowiec był mi bliski. Jeszcze z czasów liceum pamiętam księdza Jana Wójtowicza, który był proboszczem w parafii dębowieckiej i był takim wielkim czcicielem Matki Bożej Saletyńskiej.
W parafii, w której byłem proboszczem, powstały grupy Róż Różańcowych rodziców, którzy modlili się na różańcu w intencji swoich dzieci. To z nimi pielgrzymowałem do Dębowca. Byliśmy przez cały dzień. Modliliśmy się na różańcu i odprawiliśmy Drogę Krzyżową.

A do La Salette udało się pielgrzymować?
W 2013 roku, w ramach pielgrzymki po sanktuariach Europy, spędziłem dwa dni w La Salette.

Jakie to było przeżycie?
Miałem w pamięci La Salette ze zdjęć w książkach, z przeźroczy. Ale czymś zupełnie innym jest być w miejscu, gdzie się Matka Boża objawiła. Modliłem się i duchowo próbowałem dotknąć łez Maryi.

Czy miejsce czymś zaskoczyło?
Zaskoczyła mnie duża ilość pielgrzymów, piękny śpiew, ale przede wszystkim cisza. Zaskoczeniem było spotkanie moich znajomych z Polski, którzy posługiwali w sanktuarium jako wolontariusze.

Czy biskup płacze?
Czasami łzy wzruszenia się pojawiają. Wiem, że ksiądz nawiązuje do płaczu Maryi. Maryja płacze nad nami, płacze nade mną.
Powinienem sporo płakać nad swoim życiem, nad swoimi grzechami. Kiedy widzę, ile Pan Bóg miłosierdzia mi okazuje, to winienem płakać nieustannie z tego powodu, że nie potrafię odwdzięczyć się za darowane grzechy, za całą Jego miłość.

Łzy Maryi są także łzami wzywającymi do pokuty… Potrzebuję więcej pokutować. Płacz Maryi jest poruszającym znakiem, który wzywa do nawracania, do pogłębienia wiary… Ale Jej łzy niosą wielką nadzieję..

A co zaskakuje Księdza Biskupa w całym wydarzeniu, w Orędziu, w tym, co Maryja przekazała małym dzieciom?
Zaskakuje mnie, że Matka Boża jest taka bliska. Że przychodzi z nieba nie jako wielka królowa, lecz jako prosta kobieta z tamtych stron. Zaskoczeniem jest też to, że Maryja odnosi się do bardzo prozaicznych rzeczy zwracając uwagę na zgniłe ziemniaki i psujące się zboże. Mówiąc o braku uczestnictwa we mszy świętej, opuszczaniu modlitwy i przekleństwach, pokazuje nasze uchybienia w relacji do Pana Boga.

A wybór biednych dzieci na świadków ob jawienia już nas nie zaskakuje…
Pan Bóg zawsze wybiera to, co słabe w oczach ludzi. To dlatego znalazł takie proste dzieci gdzieś daleko w górach. Melania i Maksymin mają proste serca, nie można w nich znaleźć jakiegoś fałszu, dlatego są wiarygodne w przekazywaniu Orędzia, którego same nie do końca rozumieją.

Bóg jest zaskoczeniem! Był zaskoczeniem dla Abrahama, dla Mojżesza. A czy Bóg zaskakuje Księdza Biskupa?
Nieustannie wszystkim zaskakuje. Moje przewidywania nie zawsze się realizują, a wydaje mi się, że tak to powinno być. A Pan Bóg podsuwa ciągle coś innego. Pewnie trzeba zacząć od końca, czyli od ostatniego wydarzenia, które było absolutnym zaskoczeniem. To powołanie do biskupstwa. Stało się to w takim niepewnym czasie, jakim była pandemia koronawirusa. Tylko pięć osób mogło być w kościele, a przecież nad chodziły święta Wielkanocne. Aby wyspowiadać parafian, wyznaczone zostały godziny dla poszczególnych rodzin. Kiedy na chwilę wyszedłem z konfesjonału do zakrystii, zadzwonił telefon i usłyszałem o powołaniu mnie do biskupstwa. Kompletne zaskoczenie. Prawie całą noc nie spałem, ale kiedy zasnąłem i zbudziłem się, to myślałem, że miałem sen. Ale później okazało się, że to jednak nie był sen. To było dla mnie naprawdę zaskoczenie. Ja nigdy nie czułem się godny, żeby w Kościele pełnić taki urząd i stąd ani tego nie oczekiwałem, ani o tym nie myślałem. Pan Bóg uważał inaczej.

Powołanie do kapłaństwa też było zaskoczeniem?
Powołanie jest zawsze zaskoczeniem i niepewnością. Kiedy wydawało mi się, że Pan Bóg powołuje mnie, lękałem się czy to dobrze odczytuję. Byłem wychowywany w rodzinie katolickiej, która uczestnictwa w życiu Kościoła, byłem ministrantem, uczestniczyłem w ruchu oazowym. W takich warunkach głos powołania się odzywał. Nieraz słyszałem: „a ten, to pewnie pójdzie do seminarium…”
Oczywiście były momenty buntu i ucieczki przed tym głosem, kiedy powtarzałem sobie, że nie pójdę do żadnego seminarium. Nic to nie dało. Dopiero wtedy, kiedy złożyłem dokumenty prosząc o przyjęcie do seminarium, otrzymałem pokój serca. Samo powołanie wielkim zaskoczeniem może nie było, ale jest powodem wdzięczności Panu Bogu. Im dłużej jestem kapłanem, tym ta wdzięczność jest większa.

Wyjazd na Ukrainę też był zaskoczeniem?
Oczywiście. Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie, że już po pierwszym roku kapłaństwa wyjadę za wschodnią granicę, gdzie Kościół się odradza. W ramach urlopu na zaproszenie pojechałem do Wyszogrodu na Ukrainie (wtedy to był jeszcze Związek Radziecki). W tym samym czasie to miejsce odwiedził biskup pomocniczy z Przemyśla, Stefan Moskwa. Ludzie prosili biskupa, żebym mógł pozostać z nimi. Po miesiącu wróciłem do Polski. W międzyczasie biskup Moskwa przedstawił ordynariuszowi prośbę wiernych z Wyszogrodu. Arcybiskup Tokarczuk poprosił mnie do siebie i powiedział, że ludzie tam potrzebują księdza, i zapytał czy jestem gotów pojechać. Oczywiście, że wyraziłem moją gotowość. Wtedy arcybiskup powiedział, abym wrócił na parafię, a za trzy czy cztery lata, jak się przygotuję, to zostanę posłany. Jednak już za kilka dni otrzymałem dekret, w którym zostałem zwolniony z obowiązków parafialnych w Krośnie i skierowany do pracy na Ukrainę. Śmiałem się, że te trzy, cztery lata trwały u mnie kilka dni. Faktycznie niedługo wyjechałem.

Po szesnastu latach powrót do Polski i kolejne zaskoczenie?
Kiedy wróciłem do diecezji przemyskiej, Arcybiskup zaproponował mi pracę z klerykami jako ojciec duchowny. To naprawdę było kompletne zaskoczenie, zwłaszcza, że dotychczasowy styl życia był wręcz odwrotny do tego, co miałbym teraz robić. W diecezji kamieniecko−podolskiej byłem kanclerzem kurii, organizatorem diecezji, kierowcą biskupa…

Zostałem ojcem duchownym nie tylko z obowiązku. Lepiej jest posłuchać niż po swojemu kombinować. Bóg ciągle mnie zaskakuje. Ale On wie lepiej.

 


 

30 kwietnia 2022

Dlaczego Go adorujesz? Bo On jest!

z biskupem pomocniczym archidiecezji warszawskiej Michałem Janochą rozmawia ks. Bohdan Dutko MS

Arcybiskup Fulton J. Sheen po otrzymaniu święceń kapłańskich postanowił codziennie modlić się jedną godzinę przed Najświętszym Sakramentem. A jak jest z adoracją u biskupa Michała?
Mam luksus posiadania prywatnej kaplicy i to jest najważniejsze miejsce w moim mieszkaniu. Mój dzień jest każdy inny i często zaczyna się wczesnym rankiem, a kończy późnym wieczorem, ale zawsze staram się być na adoracji. Nie mam określonej godziny adoracji. Nieraz trzeba o ten czas walczyć. Czasem już pod koniec dnia przysypiam, ale bez adoracji na pewno wszystko by się rozleciało.

Wydaje się, że adoracja to coś tak bardzo prostego…
Bo wiara jest prosta, choć niesłychanie trudna. Dotykamy paradoksów, bo Pana Boga nie da się wyrazić inaczej niż przez paradoks. Wiara jest utkana z paradoksów, wyraża to jedna z kolęd:
Bóg się rodzi, moc truchleje Pan niebiosów obnażony.
Ogień krzepnie, blask ciemnieje
Ma granice Nieskończony…
Nie da się o Bogu mówić inaczej. Adoracja to być przed kimś, kto kocha. Parafrazując słowa wieśniaka z Ars, który zapytany przez świętego proboszcza, jak modli się spędzając czas w kościele, odpowiedział: On jest, ja jestem i dobrze nam. Ja patrzę na Niego, a On patrzy na mnie. To jest język zakochanych. Dotykamy tu sedna doświadczenia wiary: obcowania z Bogiem, który jest miłością.
Żydzi w Starym Testamencie przeczuwali to, bo wierzyli w Boga jednego, Boga Abrahama,Izaaka, Jakuba. Ale ten Bóg jedyny, Bóg praojców nie był jeszcze miłością. Miłość… My też nie umiemy mówić o miłości inaczej, jak odwołując się ludzkich relacji, bo każda miłość ludzka, nawet najbardziej ułomna, jest jakimś odblaskiem miłości boskiej i dlatego używamy ludzkich analogii. Miłość między ludźmi istnieje tylko wtedy, kiedy jest ktoś drugi. Można kochać siebie samego, tylko że jest to miłość kulawa. Miłość jest zawsze do kogoś, dlatego bardzo trudno jest pojąć, że Bóg Jedyny i absolutny jest miłością. Miłość jest dawaniem siebie. Bóg Trójjedyny może być miłością, miłością wzajemnego oddania Syna Ojcu, Ojca Synowi w Duchu Świętym i dlatego Trójca Święta jest źródłem i wzorem wszelkiej ludzkiej miłości: miłości oblubieńczej, miłości małżeńskiej i wszystkich innych miłości, które stąd płyną.
Adoracja jest trwaniem przed tą miłością, która się objawia w takim bardzo prostym znaku, którym jest hostia, chleb konsekrowany, choć tego nie widzimy. Za św. Tomaszem powtarzamy, kiedy śpiewamy: „Wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój. Boć tu już nie ma chleba! To Bóg, to Jezus mój!” To jest bycie przed Tym, który jest miłością. Trwanie przed Nim.
Kiedyś spytano Edmunda Hillarego, pierwszego zdobywcę Mount Everestu, dlaczego chodzi po górach? Trochę zdziwiony tym pytaniem, odpowiedział: bo są! Jego odpowiedź kojarzy mi się z pytaniem, dlaczego Go adorujesz? Bo On jest!

Papież Franciszek wyznaczył sobie godzinę na wieczorną adorację. Często przychodzi na nią zmęczony, siada przed Najświętszym Sakramentem i… zasypia.
A gdy będziemy zasypiali, Niech Cię nawet sen nasz chwali”. Jesteśmy słabi, ale jeżeli ofiarowujemy swoją wolę trwania przy Jezusie, to On na to patrzy, i myślę że tym się cieszy.
Ciało mdłe, jak to mówiono w staropolskim języku. Myślę sobie też o uczniach, którzy zasnęli w Ogrojcu. Jezus toczył walkę duchową, a oni spali. Taki jest człowiek. Ale jednocześnie byli blisko. Znowu paradoks! Byli bardzo blisko Jezusa, a byli jakby oddzieleni ścianą snu. W Muzeum Diecezjalnym w Pelplinie znajduje się późnogotycka grupa rzeźbiarska Ukrzyżowanie, gdzie każda postać wyrzeźbiona jest osobno w skali bliskiej naturalnej. Św. Jan leży, słodko śpiąc mając pod głową książkę w formie brewiarza. Myślę, że to jest bardzo prawdziwe i może być bliskie szczególnie nam, kapłanom.

Czy ludzie z Starego Przymierza mieli doświadczenie adoracji, na przykład Mojżesz,który przebywał w namiocie spotkania?
Pewnie tego w taki sposób nie nazywali, ale doświadczenie obecności Boga mieli. Zaczęło się od krzewu gorejącego, kiedy Mojżesz bardzo zuchwale pyta Boga o imię. W kulturze wschodniej pytanie o imię było pytaniem o tożsamość i takiego pytania Bogu nikt wcześniej nie postawił. Odpowiedź Boga z głębi płonącego krzewu brzmi: JESTEM, który JESTEM! Wszystkie próby tłumaczeń, których na język polski jest wiele, nie oddają istoty języka hebrajskiego, w którym to imię zawiera wszystko: przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Bóg, który powołuje Mojżesza, nie jest jak bogowie Egiptu, Ozyrys, Izyda czy Horus, którzy są dziełami ludzkiej imaginacji, ludzkich pragnień, tęsknot albo lęków czy obsesji, a ich wizerunki są dziełem ludzkich rąk, co prorocy starego przymierza tak często wyszydzali. Ci bogowie „Mają usta, ale nie mówią, mają oczy, ale nie widzą. Mają uszy, ale nie słyszą; i nie ma oddechu w ich ustach (Ps 135,15-16), a Bóg mówi Jestem. Jestem, nie jak Ozyrys, Izyda czy Horus. Jestem…
I to jest początek adoracji: stanięcie przed Bogiem, który jest! I co można na to odpowiedzieć? Jedynie to, co odpowiadają postaci powołane przez Boga, a co powtarzają kandydaci do święceń prezbiteratu wyczytywani po imieniu: „Jestem”. Oto jestem! Jedynie to, można odpowiedzieć na Boże: Jestem. Imię Jahwe nie było do wypowiadania. Żydzi mieli świadomość, że są zbyt grzeszni, żeby je wypowiadać. Mówili imię zastępcze: Adonaj. Tak jest do dziś. Jednak Jezus używa tego słowa. Ono w Biblii jest przekazane po grecku, ale możemy się domyślać, jak to było, kiedy Jezus mówił po aramejsku: „Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że JA JESTEM” (J 8,28).
Albo kiedy podczas burzy na morzu uczniowie usłyszeli: „Odwagi! Ja Jestem, nie bójcie się!” (Mt 14,27). Jezus wypowiada imię Boga, które jest Jego własnym imieniem, imieniem Ojca i imieniem Ducha Świętego. Jezus jest jedynym z ludzi, który ma prawo wymówić to imię, ponieważ tylko On jest Bogiem. To jest źródło nieustającej i niezgłębionej kontemplacji, adoracji. Jesteś, dlatego ja jestem, dlatego jest świat, dlatego wszystko jest, co masz na całe życie.

Benedykt XVI mówi, aby być w świecie, w którym żyjemy, potrzebujemy adoracji.
To bardzo zwięzła i trafna uwaga. Na adoracji przed Bożym Jestem, mogę odkryć swoje jestem. Bez tego bardzo łatwo dać się porwać i tak naprawdę nie być.

Przypomina mi się film Misja. Po decyzji zamknięcia misji jezuitów wśród Indian Guarani kardynał Altamirano w liście do króla napisał – parafrazuję bo nie pamiętam, ale sens był taki: stało się według woli waszej Wysokości, ich już nie ma, a ja jestem, ale tak naprawdę to mnie nie ma. Dotykamy istoty bycia konać w obecności Bożego Jestem. Adoracja to odkrycie swojego jestem, czy odkrywanie, bo to nie jest jeden akt, to jest proces całego życia, to może prowadzić do odkrycia jestem drugiego człowieka. Największe spotkania międzyludzkie dokonują się w obecności kogoś większego niż my sami, kogoś kto nas zetknął.

Adoracja to spotkanie z Tym, który jest na początku. Jestem kamieniem to tytuł piosenki śpiewanej przez Kayę, w której są słowa: „Jestem kamieniem, Ja cała jestem z twoich słów ulepiona…” Kiedy brakuje adoracji, nie mam Słowa, które mnie stwarza, „lepi mnie”, wtedy żyję tylko słowem, które mnie pozornie stwarza, ale tak naprawdę, mnie nie ma…

Rozumiem intuicję, nie znam tej piosenki. Przypomina mi się tekst: O człowieku i jego wierze Romana Brandstaettera: „Człowiek pewien otrzymał list, długi list, mądry list z prośbą o łaskawe udzielenie odpowiedzi na ankietę, na temat: Dlaczego wierzę? Człowiek ów odpowiedział tak: Niestety, szanowni panowie, nie wiem, dlaczego wierzę, ale wiem, że gdybym przestał wierzyć, nie mógłbym istnieć. Człowiek ów był bardzo zdziwiony, gdy redaktorzy nie wydrukowali jego odpowiedzi.

Lecz po pewnym czasie powiadomili go krótkim, mądrym listem, że ich interesuje jego wiara, ale nie jego istnienie…” To bardzo trafne ujęcie. My dzisiaj mówimy o wierze, ale nie chcemy dotknąć istoty, źródła wiary, „interesuje ich wiara, a nie istnienie”.
Wiarę można badać na różne sposoby, za pomocą różnych mikroskopów i stereoskopów, socjologicznie i z każdej innej strony, ale to będą zawsze jakieś ludzkie opinie. Natomiast tajemnica istnienia nie podlega badaniom, ona wymaga zadumy, kontemplacji. Słynne pytanie Leibniza: „dlaczego istnieje raczej coś, niż nic”, jest jednym z najbardziej podstawowych filozoficznych pytań. Dlaczego istnieje raczej coś niż nic…
Z tego zdumienia rodzi się otwartość na tajemnicę, która nas przekracza. To pytanie nurtuje każdego człowieka i ono jest przedsionkiem wiary, a w Chrystusie staje się przedsionkiem spotkania.

Od 19 października 2021 roku przy Bazylice w Sanktuarium MB Saletyńskiej, została otwarta kaplica wieczystej adoracji, w której Ksiądz Biskup modlił się dziś po Eucharystii…
To jest kaplica, w której można się modlić. Nie trzeba zamykać oczu, żeby się modlić. Zapewnia skupienie. Architektura jest bardzo prosta, kolorystyka wyciszona, od strony ikonograficznej jest zbudowana dośrodkowo. Po bokach są Maryja i Józef, jest to nawiązanie do starej tradycji kompozycji Deesis, co jest trudne do przetłumaczenia jednym słowem, ale to jest modlitwa wstawiennicza czy uwielbienia.
W klasycznym Deesis są Maryja i Jan Chrzciciel, ostatni z proroków starego i początków nowego przymierza. Reprezentantka kobiet i mężczyzn. Tutaj św. Jan Chrzciciel został zastąpiony przez św. Józefa. W tej kompozycji teologicznej uczyniono kompozycję historyczną, bo oni byli najbliższymi Bogu, który stał się ciałem.
Maryja i Józef w geście modlitwy błagalnej zwróceni są ku Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie. Bez wątpienia, nawet ktoś, kto nie zna chrześcijaństwa i jest po raz pierwszy w tym wnętrzu. będzie wiedział, co tu jest najważniejsze, a takie wątpliwości możemy mieć w kaplicach i kościołach, gdzie przyciąga uwagę wiele innych rzeczy. Tu wszystko jest w centrum, bez tego centrum, wszystko by się rozleciało.

12 lutego 2022

Dzisiaj, które się nie skończy

Homilia księdza biskupa Michała Janochy, biskupa pomocniczego diecezji warszawsko-praskiej, wygłoszone w Bazylice Matki Bożej Saletyńskiej w Dębowcu w Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki 1 stycznia 2022 r.

„Niebo jest tam, gdzie kocham i będę kochana, i to się nigdy nie skończy”.

Przełom starego i nowego roku uświadamia nam upływ czasu. Wczoraj była okazja do refleksji nad tym rokiem, który przemijał. W kościołach gromadzili się ludzie, żeby podziękować za wszystko, co się w tym czasie wydarzyło, przeprosić za to, co było złe, a dzisiaj stajemy u progu nowego roku.

Oczywiście, ten podział jest umowny, uwarunkowany kalendarzem astronomicznym, niemniej jest ważny i potrzebny, żebyśmy się na chwilę zatrzymali, spojrzeli wstecz, spojrzeli w przód, bo takie spojrzenie prowadzi do refleksji, że wszystko, co w życiu robimy jest w pewnym sensie ostatnie i w pewnym sensie pierwsze. Każdy poranek, poranna modlitwa, śniadanie, rozmowy, spotkania z bliskimi, to wszystko, co tworzy tkankę naszego życia składa się z wydarzeń pojedynczych i niepowtarzalnych.
Przełom starego i nowego roku pomaga głębiej uświadomić sobie tajemnicę czasu, który pojawił się wraz ze stworzeniem świata. Nie potrafimy ogarnąć naszą wyobraźnią tajemnicy stworzenia i sytuacji Boga poza czasem, bo nasze myślenie jest z tym przemijającym czasem związane, a jednocześnie nasza wiara jest pełna tęsknoty za spotkaniem, za nieskończonością, za pełnią… Ziemski czas jest stworzony wraz ze stworzeniem świata, kosmosu i mikrokosmosu, którym jest każdy człowiek…

W ten czas mierzony upływem kolejnych, przemijających pór roku, jesieni, zim, wiosen, mierzony kolejnymi odcinkami nowych, następujących po sobie lat, zstępuje Bóg posyłając swojego Syna, który staje się człowiekiem. To jest wydarzenie przełomowe w dziejach całego kosmosu. Wydarzenie, jakiego nie byłby w stanie wymyślić człowiek, jakiego nie ma w żadnej religii, bo w żadnej religii nie ma wiary w tajemnicę, że Bóg się staje człowiekiem, że staje się jednym z nas, że przychodzi na świat z ludzkiej matki.

Dziś szczególnie wspominamy Maryję wybraną, Niepokalaną. Jezus przez trzydzieści lat dzieli los zwykłych ludzi, zwykłych dzieci, młodzieńców, mężczyzn oddających się codziennej pracy. Dopiero w ostatnich trzech latach objawia swoje bóstwo i ginie zabity jak pospolity złoczyńca. Przedziwny scenariusz, któremu nadaje sens ostateczne zmartwychwstanie. Dlatego w radości Bożego Narodzenia jest już coś z bólu krzyża i coś z chwały zwycięstwa nad śmiercią.

Kairos
Żeby użyć adekwatnego słowa do tego momentu, w którym odwieczny Bóg, Stwórca Nieba i Ziemi staje się człowiekiem… W Liście do Galatów czytamy, że „kiedy nadeszła pełnia czasu” (tak to przetłumaczono na język polski). Święty Paweł używa słowa, którego nie umiemy przetłumaczyć na żaden współczesny język, bo nie mamy takiego słowa. Grecy mieli na to słowo pojęcie Kairos, to jest moment, w którym wieczność styka się z doczesnością, to jest moment, w którym niebo styka się z ziemią, to jest moment, w którym Bóg staje się człowiekiem. Moment, od którego liczymy nową erę.

Żadnej innej ery już nie będzie wbrew temu, co mówią inni prorocy. To jest nasza era, bo Bóg stał się jednym z nas, żeby nam dać życie wieczne. Stąd życie człowieka z jednej strony jest odkrywaniem Boga w chwili obecnej – i to jest jedno z największych odkryć, jakie możemy dokonać w życiu, i ono się nigdy nie skończy, bo Bóg jest nieskończenie większy, niż nasze ciasne umysły i serca – a z drugiej strony na tej ziemi dobro i piękno jest wymieszane ze słabością i grzechem. I stąd tęsknota. Człowiek jest rozpięty pomiędzy tym, co jest dziś i teraz, a tęsknotą za pełnią i za wiecznością. Nie da się zrozumieć wieczności bez zrozumienia wagi chwili obecnej, bez zrozumienia tego, co Grecy nazywali Kairos, bez odkrycia tego, że to tutaj i teraz dokonuje się zbawienie, że to tutaj i teraz Bóg przeprowadza ze mną swoją historię życia. Jest to jedno z największych odkryć, które jest jak ląd bez końca, to jest nieskończenie większe niż odkrycie Ameryki.

Kiedyś Matkę Teresę z Kalkuty zapytał dziennikarz – w takim czasie jaki przeżywamy teraz – które wydarzenie mijającego roku uważa matka za najważniejsze? Ona spojrzała mu w oczy i powiedziała: naszą rozmowę w tej chwili. Piękna odpowiedź! Odpowiedź świętej. Odpowiedź kogoś, kto przeżywa Boga obecnego w chwili obecnej.

Św. Ekspedyt
W starych kościołach jeszcze można zobaczyć obrazy albo rzeźby świętego Ekspedyta. To był żołnierz armii rzymskiej, który odkrył chrześcijaństwo i – tak jak wielu w czasach starożytnego Rzymu – stanął przed koniecznością wyboru: albo wyrzekam się Chrystusa i wybieram życie, albo wyrzekam się życia i wybieram Chrystusa i idę na śmierć. On wybrał to drugie.

Św. Ekspedyt jest przedstawiany w stroju rzymskiego żołnierza. Opisy jego męczeństwa mówią, że był kuszony, żeby się wyprzeć, żeby przełożyć to wyznanie wiary na później. Św. Ekspedyt jest przedstawiany jak depcze czarnego kruka, który kracze. To słowo jest dźwiękonaśladowcze. Po łacinie brzmi kras, to jest jutro. I ten kruk mówi: kras, jutro. To jest pokusa, której bardzo chętnie ulegamy wszyscy. Zrób to jutro, wyspowiadaj się jutro, jutro pojednaj się z bliźnim, którego obraziłeś, zrób coś, co powinieneś zrobić teraz, a na co nie masz ochoty – zrób jutro. To jest bardzo poważna pokusa, która sprawia, że ludzie żyją nieobecni w chwili obecnej, nie ma ich tutaj.

Ekspedyt depcze tego kruka, który kracze kras – jutro i trzyma w ręku krzyż z łacińskim napisem „hodie” – dziś. Jesteśmy bardzo często kuszeni, szczególnie młodzi myśleniem o jutrze, budowaniem różnych projektów w przyszłości. Starsi, którzy przeszłość mają za sobą, kuszeni są do tego, żeby bez przerwy myśleć o przeszłości, co prowadzi często do porównania, że dawniej to było lepiej. Ocenia się teraźniejszość w imię wyidealizowanej przeszłości.

Te pokusy mogą być nęcące, bądź straszące, ale wyprowadzają nas z tego, co jest dziś i tutaj. A Królestwo Boże nie jest jutro, Królestwo Boże nie jest wczoraj, Królestwo Boże nie jest gdzieś, gdzie mnie nie ma. Często ulegamy takim pokusom. Dziewczyny czy kobiety myślą: o gdybym była piękniejsza… Starsi mówią: och, gdybym był młodszy… O, gdybym miał więcej pieniędzy, gdybym miał lepsze zdrowie… Wiele z tych rzeczy nigdy się nie spełni i człowiek żyje niezadowolony i nieobecny.

Jesteśmy uwięzieni
Misjonarze w Afryce często powtarzają powiedzenie ludów afrykańskich, które jest uniwersalne, bo można je spotkać we wszystkich kulturach: „Pan Bóg nawiedza nas często w domu, ale nas tam nie ma”. Nie ma nas tam, bo jesteśmy uwięzieni w przeszłości, we wspomnieniach, albo w przyszłości, w planach.
To może być więzienie słodkie lub trudne, lub straszące, ale zawsze jest więzieniem. Oczywiście człowiek jest utkany z przeszłości i z planów na przyszłość, i to jest coś dobrego. Człowiek się składa ze swojej przeszłości i z myślenia o przyszłości, ale czasami to myślenie może stać się więzieniem, niestety, dla wielu więzieniem dożywotnim. Bóg nawiedza nas często w domu, a nas tam nie ma, bo jesteśmy, gdzie indziej. Wiemy dobrze, że można siedzieć w kościele, wykonywać wszystkie czynności, odpowiadać słowami, ale myślą być gdzieś indziej. Można z kimś rozmawiać, ale tak naprawdę nie być w tej rozmowie całym sobą, być gdzieś indziej. I życie ucieka, a Bóg jest obecny w tym, co jest w tej chwili, radosnym, wzniosłym, trudnym, smutnym, zwyczajnym, codziennym… To jest wielka tajemnica obecności Boga w chwili, która jest.

Była całą sobą
Możemy się tego uczyć od Maryi, która była całą sobą, gdy nagle przyszedł do Niej posłaniec z Nieba i wywrócił do góry nogami całe Jej życie, a ona się na to zgodziła. Była tu i teraz całym swoim jestestwem. Być całym sobą tu i teraz to jest wielka sztuka. Od świętych możemy się tej sztuki uczyć. Święta Tereska od Dzieciątka Jezus napisała kiedyś bardzo prosty wiersz, a jednocześnie dotykający istoty tego, o czym mówimy.

„Moja pieśń na dzień dzisiejszy”
Me życie jest cieniem, me życie jest chwilką,
Co ciągle ucieka i ginie.
By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko,
Ten dzień dzisiejszy jedynie!…
O jutro się modlić nie jestem ja w stanie,
Choć nie wiem, jak życie popłynie;
Dziś strzeż mnie, dziś broń mnie, dziś tylko, o Panie,

Przez dzień ten dzisiejszy jedynie.
Gdy myślę o jutrze, przejmuje mnie trwoga,
Tak smutno na łez tej dolinie;
Lecz próby ja pragnę i cierpieć dla Boga
Przez dzień ten dzisiejszy jedynie.
Przy Sercu Twym blisko nie smucę się znojem,
Ni walką, ni trudem – to minie;
Ach, weź mnie, o Jezu, i w Sercu skryj Twoim
Na dzień ten dzisiejszy jedynie.
Ach, skończy się wkrótce to moje wygnanie,
Wiecznego blask zalśni mi słońca,
I śpiewać Ci będę na wieki, o Panie,
To „dzisiaj” bez kresu i końca.

Wieczność to jest nieustające dzisiaj, to jest miłość, która się nie skończy. Doświadczamy, że na ziemi wszystko się kończy, nawet najgłębsza przyjaźń, miłość się kończy i życie się kiedyś skończy, a przez paschę Chrystusa, w którą przez chrzest jesteśmy włączeni, jesteśmy włączeni w to dzisiaj, które się nie skończy.

Przed laty, jako młody ksiądz, pracowałem w Laskach ucząc dzieci niewidome i z lekkim upośledzeniem umysłowym. Moja uczennica, Basia, była wtedy w klasie siódmej czy ósmej (ale to był poziom może dziecka z klasy pierwszej) na pytanie co to jest niebo, podniosła rękę – co mnie zdziwiło, bo ona nigdy nie zabierała głosu – skleciła zdanie, które brzmiało mniej więcej tak: „niebo jest tam, gdzie kocham i będę kochana, i to się nigdy nie skończy”.
Pomyślałem, że ta mała Basia niewidoma, z upośledzeniem psychicznym więcej zrozumiała, niż my zdrowi i widzący. Niebo jest tam, gdzie kocham i będę kochać, i to się nigdy nie skończy. To jest pragnienie każdego człowieka, każdego – czy jest katolikiem, czy prawosławnym, czy jest buddystą, czy jest ateistą. Każdego człowieka, bo wszyscy jesteśmy współistotni, bo wszyscy mamy jedną naturę stworzoną na obraz i podobieństwo Boże i pragniemy miłości, która się nie skończy, która wykracza poza śmierć, poza grób, poza ludzką słabość.

W każdym jest to nieusuwalne pragnienie i właśnie na to pragnienie odpowiada Bóg stając się człowiekiem i ofiarowując swoje człowieczeństwo na krzyżu i zmartwychwstając.
O jutro się martwić nie jestem ja w stanie,
Bo nie wiem, jak życie popłynie,
Dziś strzeż mnie, dziś chroń mnie, dziś tylko, o Panie,
Przez dzień ten dzisiejszy jedynie.

2 listopada 2021

Odczytać Plan Boży

O płciowości i płodności człowieka z dr Wandą Półtawską rozmawia ks. Bohdan Dutko MS

Pani doktor, rozmawiamy nazajutrz po obchodach dnia świętości życia i w roku duszpasterskim pod hasłem „otoczmy troską życie”. Jak dziś głosić ewangelię życia?

Zawsze jednakowo. Prawdy się nie zmieniają. Zmieniają się natomiast okoliczności. W tym roku mamy 40-lecie encykliki papieża Pawła VI „Humanae vitae”. Przed 40. laty, rozpoczęła się wielka kampania nowych środków antykoncepcyjnych. Byli nawet tacy, którzy się spodziewali, że Kościół zaakceptuje te nowe rozwiązania. Encyklika udzieliła na to odpowiedzi, i dlatego doczekała się kontestacji.
Dzisiaj mamy dokładnie taką samą sytuację. Nie zmieniło się nic, ponieważ nadal są zwolennicy antykoncepcji, nastawieni antynatalistycznie; chcą sterować ludzką płodnością w kierunku ograniczania jej. Cel pozostał ten sam, zmieniły się tylko metody realizacji.

Kościół zawsze broni życia ludzkiego, także nienarodzonych dzieci przed ich rodzicami. Istnieje problem wychowania pary małżeńskiej do rodzicielstwa odpowiedzialnego, ponieważ rodzicielstwo jest często nieodpowiedzialne. Całe moje życie zajmuję się tą problematyką i próbuję ludziom wskazać, jak mają realizować rodzicielstwo odpowiedzialne, to znaczy takie rodzicielstwo, które jest realizacją planu bożego – jak mówi encyklika „Humanae vitae”.

Kościół, i księża powinni stale powracać do tego dokumentu Pawła VI – jako do bazy, którą potem Jan Paweł II rozwinął w „Familiaris consortio”. Para małżeńska ma realizować nie swój plan, ale boży plan, czyli przyjąć zarówno dziecko jak, ewentualnie, swoją bezdzietność. Ludzie natomiast chcą manipulować swoją płodnością.

Ojciec Św. Jan Paweł II powiedział, że wszystkie problemy rodziny rozwiązuje genealogia divina. Pan Bóg stwarza człowieka jako osobę duchowo-cielesną. Stworzył ciało człowieka dlatego, że chciał nie tylko stworzyć człowieka na swój obraz i podobieństwo – do tego służy dusza – ale także przez ciało została dana możliwość współdziałania z Nim. Pierwszą parę ludzi Pan Bóg stworzył sam. Potem – zrezygnował z samodzielności stwarzania i oddał swoją stwórczą moc w ręce ludzkie – ciało służy do tego, aby małżonkowie mogli razem z Bogiem współdziałać. To nadaje człowiekowi nieprawdopodobnej godności, jest nobilitacją. Małżonkowie są dopuszczeni do wielkiego zadania – do stwarzania wraz z Bogiem nowych ludzi. Doświadczenie życia jednak pokazuje, że małżonkowie nie rozumiejąc planu bożego, chcą go realizować po swojemu i dokonują nadużyć.

Czy każdy człowiek ma prawo do rodzicielstwa?

Nie, nie każdy człowiek ma powołanie do małżeństwa, które ma być realizacją planu bożego a nie ludzkiego.
Małżeństwo ma być drogą do nieba, a bywa drogą ku zatraceniu, przez zbrodnie zabijania niewinnych dzieci i gwałcenia praw bożych przy użyciu sztucznych manipulacji. Dziś w takich czasach żyjemy.

Czy ten dar płodności, nie przekracza możliwości człowieka?

Nie, jakkolwiek jest trudny dlatego Bóg chce im pomóc łaską sakramentu. Konieczne jest zrozumienie odmienności zadań, odmienności, którą nasze czasy jakby usiłują zniwelować..
Potrzeba właściwej koncepcji kobiecości i męskości, które dojrzewają do ojcostwa i do macierzyństwa. W planie bożym mężczyzna jawi się jako siewca życia, kobieta – jako strażniczka życia. Małżeństwo ma stworzyć trwałą rodzinę.

Świadomość nierozerwalności małżeństwa , świadomość dozgonności powinna towarzyszyć ludziom przed podjęciem decyzji o zawarciu sakramentu małżeństwa. Muszą przygotować się do tego wielkiego zadania.

Czymś naturalnym jest płodność, skąd zatem mamy do czynienia z przypadkami bezpłodności? Czy są jakieś działania człowieka związane z jego płciowością, które mogą wpływać na tzw. bezpłodność zawinioną?

Niepłodność nie jest chorobą samą w sobie, ale musi być objawem jakiejś choroby. Jest cały szereg przyczyn niepłodności. Bywają takie sytuacje, w których ludzie sami – świadomie lub nie – uszkodzili swoją płodność. W mojej praktyce lekarskiej, miałam przypadki niepłodności wtórnej kobiety, po dokonanych zabiegach chirurgicznych, lub np. stosowaniu antykoncepcji.
Poza tym trzeba odróżnić bezpłodność od bezdzietności. Znam wiele przypadków małżeństw uważanych za bezpłodne, a były one tylko bezdzietne.
Bezpłodność może występować na skutek różnych niedoborów, które dadzą się leczyć. Chodzi o to, aby ludzie, którzy pragną dziecka sprawdzili jaka jest ich sytuacja: czy oni naprawdę nie mogą stać się rodzicami? Jeśli nie mogą – istnieje inne rozwiązanie, np. adopcja, lub podjęcie roli duchowego ojca czy matki jak np. jest to możliwe w zawodzie nauczycielskim.

Jakie jest zdanie pani doktor na temat nowoczesnych procedur medycznych związanych z płodnością człowieka?

Aktualnie opinią ludzi manipulują środki przekazu, które nie przekazują ludziom informacji etycznych o wartościach wyższego rzędu. Na przykład o bezpłodności mówi się z powodów politycznych: w Europie stworzono prawo, które pozwala na manipulacje stojące w sprzeczności z etyką katolicką. Jest to więc walka ideowa. Przeciwnicy dekalogu próbują udowodnić, że człowiek sam może decydować o drugim człowieku, czemu przeciwstawia się Kościół, jako ten, który broni wartości najwyższych.

Obecnie w medycynie następuje regres etyczny, rozwija ona tylko procedury techniczne. Pozwalają one na sztuczne połączenie komórek matki i ojca – w szklance. Ośrodki medyczne prześcigają się w „nowoczesności”. Trwa wyścig ambicji lekarskich.

W rezultacie poddaje się człowieka technice weterynaryjnej jak hodowlane zwierze. To już się nie mieści w kategoriach człowieczeństwa, to jest przeciwko człowiekowi. Nastąpił niewątpliwy postęp techniczny, tylko że człowieka nie można traktować jak przedmiot. Nie można nim manipulować. Nie można sprowadzić do rzędu zwierząt wyższego gatunku. Ale ludzie pozwalają na to.

Kościół Katolicki całą działalnością pokazuje ludziom prawdę o nich samych chcąc ich ratować od zdegenerowania, i od potępienia wiecznego. Karol Wojtyła w całym swym pasterzowaniu chciał pomóc odnaleźć ludziom ich godność dziecka bożego i ich powołanie do świętości, rozwinął teologię ciała pokazując właściwą rolę ciała i płciowości.

W dyskusji za „In vitro” jest głośno podnoszony argument prawa do posiadania dziecka. Czy posiadanie dziecka jest prawem?

Rodzice nie są „posiadaczami” dziecka, bo dziecko nie jest rzeczą. Dostają je niejako w depozyt od Boga, mają obowiązek wychować je i ponieść odpowiedzialność za jego los. A los dziecka to nie tylko życie tu, na ziemi, ale to także wieczność – tak jak los matki i ojca. Dla katolika jest to kwestia bezdyskusyjna. Katolicy nie potrzebują dyskusji, tylko świadków. Trzeba świadków, że jest możliwa piękna miłość i małżeństwo szczęśliwe, które nie manipuluje ani sobą, ani dzieckiem, które jest wierne sobie, które jest wierne przysiędze małżeńskiej. Trzeba świadków, że wartości te są osiągalne.

Jedną z dróg realizowania rodzicielstwa jest adopcja dzieci…

Trzeba bardzo ostrożnie mówić o adopcji, cudze dziecko mogą brać tylko ludzie dojrzali i odpowiedzialni. Bo na przykład miałam taki przypadek, że dziecko zostało adoptowane jak miało dwa lata a oddane z powrotem jak miało czternaście lat, bo było trudne – nie takie jakiego przybrani rodzice się spodziewali.

Wiadomo, że wiele małżeństw nie mających dzieci, po modlitwie papieża czy po spotkaniu z nim, lub też po modlitwie przy Jego grobie doczekało się dziecka. Czy Jan Pawła II, gdy zostanie wyniesiony na ołtarze, nie zostanie patronem małżeństw oczekujących potomstwa?

Znam takie pary małżeńskie. Na przykład małżeństwo z Poznania, które prosiło mnie, aby zawieść ich intencje do papieża i są przekonani, że mają córeczkę tylko dzięki wstawiennictwu Ojca św.

Ojciec św. Jan Paweł II chciał być nazwany papieżem odpowiedzialnego rodzicielstwa. Wiele małżeństw modli się do Niego o pośrednictwo, bo kochał dzieci i nigdy nie przechodził obok nich obojętnie

Proszę na koniec o słowo dla tych, którzy są otwarci na życie.

Zawsze jest nadzieja. To, że dziś nie mają dzieci, wcale nie oznacza, że nie będą mieli jutro. Znam taką parę, która pierwsze dziecko miała po dwunastu latach małżeństwa. Nie wiadomo dlaczego. Można mieć dziecko wymodlone. Wiele takich przypadków przypisuje się Ojcu Pio. Pan Bóg wysłuchuje…

Zapytałam kiedyś Ojca św. czy istnieje jeszcze w Kościele Katolickim obowiązek rodzicielstwa, bo nikt o tym już nie mówi. „Nie bój się, jest, jest…” – odpowiedział.