Rozmawiamy w Dębowcu. Widzę, że La Salette i tutejsze sanktuarium nie są nowością dla Księdza Biskupa.
O La Salette i Matce Bożej Płaczącej słyszałem od dzieciństwa. Dębowiec był mi bliski. Jeszcze z czasów liceum pamiętam księdza Jana Wójtowicza, który był proboszczem w parafii dębowieckiej i był takim wielkim czcicielem Matki Bożej Saletyńskiej.
W parafii, w której byłem proboszczem, powstały grupy Róż Różańcowych rodziców, którzy modlili się na różańcu w intencji swoich dzieci. To z nimi pielgrzymowałem do Dębowca. Byliśmy przez cały dzień. Modliliśmy się na różańcu i odprawiliśmy Drogę Krzyżową.
A do La Salette udało się pielgrzymować?
W 2013 roku, w ramach pielgrzymki po sanktuariach Europy, spędziłem dwa dni w La Salette.
Jakie to było przeżycie?
Miałem w pamięci La Salette ze zdjęć w książkach, z przeźroczy. Ale czymś zupełnie innym jest być w miejscu, gdzie się Matka Boża objawiła. Modliłem się i duchowo próbowałem dotknąć łez Maryi.
Czy miejsce czymś zaskoczyło?
Zaskoczyła mnie duża ilość pielgrzymów, piękny śpiew, ale przede wszystkim cisza. Zaskoczeniem było spotkanie moich znajomych z Polski, którzy posługiwali w sanktuarium jako wolontariusze.
Czy biskup płacze?
Czasami łzy wzruszenia się pojawiają. Wiem, że ksiądz nawiązuje do płaczu Maryi. Maryja płacze nad nami, płacze nade mną.
Powinienem sporo płakać nad swoim życiem, nad swoimi grzechami. Kiedy widzę, ile Pan Bóg miłosierdzia mi okazuje, to winienem płakać nieustannie z tego powodu, że nie potrafię odwdzięczyć się za darowane grzechy, za całą Jego miłość.
Łzy Maryi są także łzami wzywającymi do pokuty… Potrzebuję więcej pokutować. Płacz Maryi jest poruszającym znakiem, który wzywa do nawracania, do pogłębienia wiary… Ale Jej łzy niosą wielką nadzieję..
A co zaskakuje Księdza Biskupa w całym wydarzeniu, w Orędziu, w tym, co Maryja przekazała małym dzieciom?
Zaskakuje mnie, że Matka Boża jest taka bliska. Że przychodzi z nieba nie jako wielka królowa, lecz jako prosta kobieta z tamtych stron. Zaskoczeniem jest też to, że Maryja odnosi się do bardzo prozaicznych rzeczy zwracając uwagę na zgniłe ziemniaki i psujące się zboże. Mówiąc o braku uczestnictwa we mszy świętej, opuszczaniu modlitwy i przekleństwach, pokazuje nasze uchybienia w relacji do Pana Boga.
A wybór biednych dzieci na świadków ob jawienia już nas nie zaskakuje…
Pan Bóg zawsze wybiera to, co słabe w oczach ludzi. To dlatego znalazł takie proste dzieci gdzieś daleko w górach. Melania i Maksymin mają proste serca, nie można w nich znaleźć jakiegoś fałszu, dlatego są wiarygodne w przekazywaniu Orędzia, którego same nie do końca rozumieją.
Bóg jest zaskoczeniem! Był zaskoczeniem dla Abrahama, dla Mojżesza. A czy Bóg zaskakuje Księdza Biskupa?
Nieustannie wszystkim zaskakuje. Moje przewidywania nie zawsze się realizują, a wydaje mi się, że tak to powinno być. A Pan Bóg podsuwa ciągle coś innego. Pewnie trzeba zacząć od końca, czyli od ostatniego wydarzenia, które było absolutnym zaskoczeniem. To powołanie do biskupstwa. Stało się to w takim niepewnym czasie, jakim była pandemia koronawirusa. Tylko pięć osób mogło być w kościele, a przecież nad chodziły święta Wielkanocne. Aby wyspowiadać parafian, wyznaczone zostały godziny dla poszczególnych rodzin. Kiedy na chwilę wyszedłem z konfesjonału do zakrystii, zadzwonił telefon i usłyszałem o powołaniu mnie do biskupstwa. Kompletne zaskoczenie. Prawie całą noc nie spałem, ale kiedy zasnąłem i zbudziłem się, to myślałem, że miałem sen. Ale później okazało się, że to jednak nie był sen. To było dla mnie naprawdę zaskoczenie. Ja nigdy nie czułem się godny, żeby w Kościele pełnić taki urząd i stąd ani tego nie oczekiwałem, ani o tym nie myślałem. Pan Bóg uważał inaczej.
Powołanie do kapłaństwa też było zaskoczeniem?
Powołanie jest zawsze zaskoczeniem i niepewnością. Kiedy wydawało mi się, że Pan Bóg powołuje mnie, lękałem się czy to dobrze odczytuję. Byłem wychowywany w rodzinie katolickiej, która uczestnictwa w życiu Kościoła, byłem ministrantem, uczestniczyłem w ruchu oazowym. W takich warunkach głos powołania się odzywał. Nieraz słyszałem: „a ten, to pewnie pójdzie do seminarium…”
Oczywiście były momenty buntu i ucieczki przed tym głosem, kiedy powtarzałem sobie, że nie pójdę do żadnego seminarium. Nic to nie dało. Dopiero wtedy, kiedy złożyłem dokumenty prosząc o przyjęcie do seminarium, otrzymałem pokój serca. Samo powołanie wielkim zaskoczeniem może nie było, ale jest powodem wdzięczności Panu Bogu. Im dłużej jestem kapłanem, tym ta wdzięczność jest większa.
Wyjazd na Ukrainę też był zaskoczeniem?
Oczywiście. Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie, że już po pierwszym roku kapłaństwa wyjadę za wschodnią granicę, gdzie Kościół się odradza. W ramach urlopu na zaproszenie pojechałem do Wyszogrodu na Ukrainie (wtedy to był jeszcze Związek Radziecki). W tym samym czasie to miejsce odwiedził biskup pomocniczy z Przemyśla, Stefan Moskwa. Ludzie prosili biskupa, żebym mógł pozostać z nimi. Po miesiącu wróciłem do Polski. W międzyczasie biskup Moskwa przedstawił ordynariuszowi prośbę wiernych z Wyszogrodu. Arcybiskup Tokarczuk poprosił mnie do siebie i powiedział, że ludzie tam potrzebują księdza, i zapytał czy jestem gotów pojechać. Oczywiście, że wyraziłem moją gotowość. Wtedy arcybiskup powiedział, abym wrócił na parafię, a za trzy czy cztery lata, jak się przygotuję, to zostanę posłany. Jednak już za kilka dni otrzymałem dekret, w którym zostałem zwolniony z obowiązków parafialnych w Krośnie i skierowany do pracy na Ukrainę. Śmiałem się, że te trzy, cztery lata trwały u mnie kilka dni. Faktycznie niedługo wyjechałem.
Po szesnastu latach powrót do Polski i kolejne zaskoczenie?
Kiedy wróciłem do diecezji przemyskiej, Arcybiskup zaproponował mi pracę z klerykami jako ojciec duchowny. To naprawdę było kompletne zaskoczenie, zwłaszcza, że dotychczasowy styl życia był wręcz odwrotny do tego, co miałbym teraz robić. W diecezji kamieniecko−podolskiej byłem kanclerzem kurii, organizatorem diecezji, kierowcą biskupa…
Zostałem ojcem duchownym nie tylko z obowiązku. Lepiej jest posłuchać niż po swojemu kombinować. Bóg ciągle mnie zaskakuje. Ale On wie lepiej.