HOMILIA
Człowiek, który stał się znakiemKim jest Jan
Chrzciciel?
Trzecia niedziela Adwentu zawsze zaprasza
nas do radości ze zbliżającego się wydarzenia. Bóg ma wkroczyć w rzeczywistość
naszego życia, co zapowiada nam dzisiaj nieco enigmatycznie Jan Chrzciciel.
Postać tego ascetycznego proroka, który poprzedza przyjście Jezusa, pojawia się
co roku w adwencie by nakłonić nas do przygotowania się na przyjście Pana.
Bardzo charakterystyczne jest przy tym to, że Jan nie skupia się na swojej
godności, ale na zadaniu, które ma do wykonania. Kiedy przychodzą do niego
przełożeni żydowscy na kolejne pytania dotyczące jego tożsamości: czy jest
Mesjaszem, czy Eliaszem, czy może jednym z proroków Jan za każdym razem
odpowiada przecząco. Poprzednik Jezusa nie patrzył na siebie przez pryzmat
swojej własnej godności, czy władzy którą mu powierzono, ale nieustannie
wpatrywał się w zadanie, które zostało mu powierzone. Bóg powierzył Janowi
zadanie i Jan cały stał się tym zadaniem stał się głosem wołającym na
pustyni. Surowa asceza doprowadziła go do przekonania, że jest nikim a Bóg jest
wszystkim. Najlepszą odpowiedzią jaką znalazł na ten fakt było stać się takim,
jakim Bóg go potrzebował. Skoro Stwórca potrzebował go do głoszenia Jan stał
się głosem i niczym więcej.
Znak
Ta gotowość do stawania się coraz mniejszym,
by Bóg stawał się coraz większym sprawiła, że Jan miał cudowną zdolność, której
nie posiadali przywódcy Izraela. Oni, którzy pytali kim jest Jan i kim jest
Mesjasz, nie byli w stanie przyjąć odpowiedzi. Nie rozpoznali ani Mesjasza ani
Jego poprzednika bo oceniali ludzi według władzy, którą ci posiadali i według
ich godności. Jan, który wpatrywał się w plan Boga bez trudu rozpoznał w
Jezusie obiecanego Zbawiciela. Sama postać Jana Chrzciciela staje się w ten
sposób wskazówką w jaki sposób przygotować się na przyjście Jezusa.
Po pierwsze nie
koncentrować się na sobie samym
T. Radcliffe w jednej ze swoich książek
przytacza opowiadanie o pewnym człowieku, który napisał do rabina, że jest głęboko
nieszczęśliwy. Ja potrzebuję pomocy, Rebe. Ja się budzę codziennie smutny i
niespokojny. Ja nie mogę się skupić. Mi się trudno modlić. ja przestrzegam
przykazań, ale mi to nie daje duchowego zadowolenia. Ja idę do synagogi i czuję
się samotny. Ja zaczynam się zastanawiać, czy życie ma sens. Ja potrzebuję
pomocy. A Rebe odesłał list z powrotem, podkreślając w każdym zdaniu słowo
ja na początku. Kontemplowanie własnej wielkości prowadzi nas do tego, że
tracimy z oczu cały otaczający nas świat. Przestajemy widzieć jego piękno, a
także tracimy z pola widzenia ludzi, którzy zostali nam dani byśmy ich kochali.
Efekt jest taki, że stajemy się smutni i nieustannie zamartwiamy się o własne
szczęście. Tymczasem prawdziwym szczęściem jest kochanie bliźnich.
Po drugie
wsłuchiwać się w Boga
Każdy z nas od dzieciństwa uczy się planować
dokładnie swoje życie. Jako dzieci wiele razy odpowiadamy na pytanie: Kim
chciałbyś być jak dorośniesz? To uczy nas, że szczęście płynie z realizacji
swoich własnych planów. Planujemy więc zgodnie z upodobaniami świata, w którym
żyjemy, że będziemy aktorami, strażakami czy lekarzami i czynimy z tego jedyną
drogę do szczęścia. Problem w tym, że to nie jest prosta droga do Boga. Rzadko
kto pyta się Boga jaki jest Jego plan na nasze życie. W ten sposób tracimy
słuch. Słowo Boga staje się zbędne, a my cierpimy gdy nasze życiowe plany się
nie realizują.
Czuwanie
Dopiero mając szeroko otwarte oczy by
widzieć Boga, który do nas przychodzi i uszy by usłyszeć Jego głos możemy
spotkać przychodzącego Jezusa. Możemy również stać się Jego głosem, by oznajmić
innym radosną nowinę o szczęściu, które płynie z pełnienia woli Ojca.
Ks. Marcin
Ciunel MS