Wszystkie dzieci poniżej siedmiu lat są uważane za nie mające jeszcze rozeznania co jest dobre a co złe. To właśnie te – a szczególnie 3-4 latki – najbardziej „rozrabiają” w kościele podczas Mszy. Aż dziw bierze jak rozsądni rodzice, którzy zdają sobie sprawę z tego, że nawet taki „swobodny” w zachowaniu malec musi mieć jakieś granice – przez całą liturgię nie spuszczają dziecka z oka, aby w odpowiednim momencie szybko zatrzymać wiercipiętę w jego zuchwałym biegu w kierunku ołtarza zanim się porządnie rozpędzi. Gdy się nie zareaguje we właściwym momencie trzeba wykonać sprintem dystyngowany chód za uciekinierem zanim dopadnie świeczek na ołtarzu. Chwała im za to, że towarzyszą dziecku od początku jego życia we wszystkich miejscach swojego własnego życia – w tym w kościele. Psychologia dziecięca mówi, że te kilkulatki mają przedświadomość, która w wieku dorastania i w wieku dojrzałym daje o sobie znać w postaci dobrze skrojonego na miarę sumienia. Takie właśnie dzieci były podprowadzane do Jezusa – te, które wszędzie mają największą możliwą ruchliwość i swobodę. Dla Apostołów były chyba utrapieniem każdego spotkania rodzin z Jezusem. Po prostu – tak jak zawsze – wprowadzały zamieszanie. A Jezus mówi: „Nie zabraniajcie im!” i wszystkie błogosławił. W podświadomości tych dzieci zrodziło się prawdopodobnie poczucie spotkania z Kimś bardzo ważnym, który pozwolił im się do siebie zbliżyć, podłożyć ich główki pod dotyk Jego dłoni i usłyszeć ciepły głos wypowiadający błogosławieństwo.
Takie rzeczy nie znikają z podświadomości nikogo, ale budują w naszej naturze poczucie otrzymanej ŁASKI.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus podkreśla jedno: mamy się stać właśnie takimi dziećmi. Po pierwsye mamy być sobą, a po wtóre mamy ze swobodą i zaufaniem podchodzić do Boga, który pozwala się do siebie zbliżyć przede wszystkim w sakramentach; z Sakramentem Ołtarza na czele.
Może w tym kluczu należałoby także odczytać pierwsze czytanie, które przedstawia Jozuego jako tego, który prawie że wmawia Izraelitom, że będą w przyszłości niewierni Bogu, że nie nadają się na współpracę z Bogiem. Stawia nawet stellę upamiętnienia ich przyrzeczenia, ale której zadaniem będzie przypominanie nie mniej, nie więcej tego: „A NIE MÓWIŁEM!!!” (no bo jak można przedstawić komentarz do jej postawienia, że ma być kamieniem świadectwa PRZECIW Izraelitom).
Tak, tak, tutaj nic się nie zmienia: obiecujemy, że będziemy posłuszni, ale i tak rozrabiamy.
I właśnie o to chodzi. „Zróbmy raban w Kościele” – wołał papież Franciszek do młodych na światowym dniu młodzieży w Brazylii w 2013 roku. Bądźmy ludźmi swobodnymi, ale też bardzo świadomymi swojej własnej grzeszności. Nie bojący się przyjąć słów korekty, poprawy, ba! nawet czyjegoś zgorszenia, które powodujemy.
Chodzi o to, aby po tym uderzyć się w piersi i powiedzieć: Tak, to moja wina! Ale chętnie się nauczę tego nie robić. Pomożesz mi w tym?
Jak mały urwis, który wie, że coś nie gra, ale uczy się od innych dlaczego nie gra.
Oby tak przez całe życie. Wtedy Królestwo Niebieskie będzie zawsze tuż za rogiem…

ks. Karol Porczak MS


