Zrośnięci ze światem

Zostaliśmy powołani do istnienia w świecie, który miał stanowić dla nas przyjazne środowisko zupełnie nieszkodliwe dla naszej natury. Mieliśmy radość z zajmowania się uprawą ziemi, hodowlą zwierząt, badaniem i odkrywaniem piękna przyrody i całego Wszechświata w rządzących nimi prawami. Wszystko było tak urządzone, aby człowiek czuł się rzeczywiście panem i zarządcą mienia, które było całkowicie powierzone jego opiece. Bóg nie musiał się to tego nawet wtrącać: po co? skoro Adam dawał sobie doskonale radę ze wszystkim. Towarzystwo Ewy było dla Adama jeszcze jedną motywacją do tego, aby we wspólnocie z nią cieszyć się z daru prokreacji i powiększania radości z życia pomnożonej o szczęście potomków. I świat w swoim pięknie, harmonii i dobru był dla człowieka trampoliną do wychwalania Bożej hojności. Przede wszystkim nie było niebezpieczeństwa pogrążenia się w światowości. Ale po grzechu pierworodnym takie niebezpieczeństwo stało się codziennością ludzkiego losu. Świat nas po prostu wchłania swoimi mackami zabierając nam siły i przylegając do duszy i ciała niepohamowanym parciem na zmieszanie nas z błotem. Sami sobie jesteśmy winni. I teraz brak jakiegokolwiek ruchu w kierunku Boga prowadzi to zastoju, a w konsekwencji – jeżeli nie ma decyzji o powrocie do Boga – zostajemy wchłonięci przez świat i jego doczesne atrakcje jak w ruchomych piaskach. Bez pomocy z zewnątrz nie jesteśmy w stanie się wyrwać z zabójczego ruchu wsysającego nas w otchłań. Musimy się przed tym bronić i powinniśmy realnie oceniać nasze szanse.

Dzisiejsze słowo stawia przed nami wybór: umierasz, jeżeli się nie ruszasz z miejsca. Stoi przed tobą możliwość wyboru życia, ale się musisz ruszyć. A to będzie bolało. I to bardzo, bo każdy z nas jest przesiąknięty do szpiku kości przywiązaniem do przyjemności, lenistwa i tumiwisizmu. Każdy ruch w kierunku Nieba jest odrywaniem się z żywą raną od bycia w tym świecie. Ten świat nie jest wieczny, jest skończony, bo taki wyrok o jego końcu już zapadł. Będzie nowy, nieuniknienie nowy, który zupełnie zastąpi ten obecny. Nie możemy nic z tego świata ze sobą zabrać na drugą stronę, a żyjemy tak, jakby to było możliwe.

Słuchajmy więc tego, co robi Jezus: deklaruje otwarcie, że idzie do Jerozolimy, aby tam zostać skazanym na śmierć. Ale tylko w ten sposób może On doświadczyć porządnego Zmartwychwstania po przyjęciu porządnej śmierci. Śmierci bez żadnych wątpliwości co do jej faktu. Idzie pod prąd, bo wszyscy chcą być zbawieni, ocaleni, ale jak najmniejszym kosztem. I tutaj Bóg wychodzi nam naprzeciw: sam konfrontuje boleści wychodzenia z objęć kuszącej światowości w swojej śmierci na krzyżu. A nam w zamian prezentuje za darmo efekt tego zabiegu w postaci przyjęcia Jego zmartwychwstania w jednym prostym geście: wyborze Jego jako przewodnika i dawcy łaski wysłużonej na Golgocie.

Wystarczy tylko iść w tym kierunku, który ukazują liturgie Wielkiego Postu prowadzące do Wielkej Nocy Zmartwychwstania.

Tylko iść, ruszyć się w tym kierunku. Tylko…

… i aż tylko.

ks. Karol Porczak MS