Człowiek, o którym mowa w dzisiejszej Ewangelii jest nazwany przez Ewangelistę Mateusza młodzieńcem (por. Mt 19,20). Gdy słyszymy o tym samym epizodzie w wersji Markowej, wówczas także myślimy o młodzieńcu, chociaż w przekazie Marka wydaje się, że jego młodość już przeminęła (por. Mk 10,20). Mógł zatem wkroczyć w średni wiek. Musiał być człowiekiem poważnym, skoro pytał Jezusa o życie wieczne. Zazwyczaj niestety takich pytań sobie nie zadajemy. Pochłania nas codzienność, najczęściej praca. Interesują nas business plany, nowe programy komputerowe albo weekendowe imprezy. Szkoda, ponieważ zastanawiając się nad wiecznością, pogłębia się wymiar naszego życia. Możemy nauczyć się liczyć dni nasze (por. Ps 90,12), czyli odkrywać przemijalność i otwierać się na wieczność. Jezus z uznaniem wysłuchał, że jego rozmówca respektuje dekalog. Chrystus dodaje do wymienionych przykazań także „nie oszukuj”, które można też rozumieć w grece jako „nie dokonuj grabieży”. Grabież mogła oznaczać na przykład odmówienie sprawiedliwej zapłaty robotnikom. Tego typu niecna praktyka zdarzała się w Izraelu i była formą wyzysku ekonomicznego biednych przez bogatych. Na końcu listy przykazań znajduje się nakaz czci rodziców. Jego ostatnie miejsce sugeruje, że jest on najważniejszy spośród wymienionych przez Jezusa. Ma bowiem charakter podsumowujący.
Rozmówca sam czuł, że wierność przykazaniom nie wyczerpuje wszystkiego. Jezus pytał go dotychczas o przykazania z drugiej tablicy dotyczące relacji do bliźnich. Teraz zaś wydaje polecenie, które ma zweryfikować jego miłość do Boga. Nie pyta o pierwsze trzy przykazania, tylko zamiast nich domaga się, aby ów człowiek sprzedał wszystko, co miał, rozdał ubogim. W nakazie rozdania mienia biednym nie chodzi o miłosierdzie wobec ubogich. Ten temat jest tutaj zupełnie na uboczu. Jezus domaga się, aby Jego rozmówca nie pozostawił sobie możliwości powrotu do pozostawionych dóbr. Celem porzucenia swojej własności jest pójście za Chrystusem, czyli stanie się Jego uczniem. Jezus dotknął problemu tego człowieka, który musiał być bardzo przywiązany do mamony, skoro jak się okazało, kochał bogactwo bardziej niż Boga. Pokusa posiadania była dla niego nie do przezwyciężenia. Odszedł smutny, jakby w ogóle nie usłyszał słów „będziesz miał skarb w niebie” (w. 21).
To właśnie przy tej okoliczności Jezus wypowiada dwukrotnie słowa o trudności wejścia bogatych do królestwa Bożego (por. ww.23.24). Stwierdzenie to było całkowicie niezrozumiale dla uczniów. Wzrastali w świadomości, że bogactwo jest oznaką błogosławieństwa Bożego oraz w przekonaniu iż królestwo jest w pierwszym rzędzie dla bogatych, skoro Bóg im tak błogosławi. Z kolei odwołanie się do wielbłąda, podkreśla niemożność zbawienia dla bogatych. Tak jak niemożliwe jest przejście wielbłąda przez ucho igielne, tak samo niemożliwe jest wejście bogatego do królestwa Bożego.
Nie dziwmy się więc pytaniu uczniów: „któż więc może się zbawić”? W tak brzmiącej wersji – nikt. W tekście greckim czytamy natomiast: „któż więc może być zbawionym”? (w. 26) Zbawienie jest darem. Nie jest możliwe zbawić się samemu, można jedynie zostać zbawionym przez Boga. Wszechmoc Boża może zatem zbawić także bogatego, chociaż nie wbrew jego woli.
Cały ten fragment jest dla nas zaproszeniem i przypomnieniem, że nie można pójść za Jezusem, czyli być jego uczniem, jeśli krępuje nas mamona. W niej człowiek znajduje oparcie, ale fałszywe. Nie możemy mówić o rzetelnej wierze, jeśli pokładamy nadzieję w ludzkich zabezpieczeniach. Dopiero w sytuacji totalnej zależności możemy odkryć, że Bóg jest troszczącym się Ojcem. Jego pragnieniem jest, abyśmy Go kochali ponad wszystko, także ponad pieniądze złożone w bankach. W przeciwnym razie nasza więź z Nim byłaby jedynie dekoracyjna, pozbawiona istoty. Bóg może zbawić także bogatego, bo tak samo go kocha jak innych. Nie będzie jednak mógł się nim posługiwać w zdobywaniu ludzi dla królestwa, ponieważ łaska, którą chciałby mu udzielić, zostanie zablokowana przez mamonę. Ta zaś jest zaborcza. Pragnie zagarnąć całego człowieka.