Bóg dał mi radość życia

Z Łukaszem Koteckim z Wrocławia rozmawia ks. Bohdan Dutko MS

Łukaszu, wspomniałeś mi, że pochodzisz ze świata pogańskiego. Co to znaczy?

Zostałem ochrzczony przy ślubie rodziców, jak miałem roczek. Rodzice nie uczęszczali do kościoła i nigdy nas tego nie nauczyli. Chodziliśmy do kościoła, aby poświęcić pokarmy i kojarzyłem kościół tylko z koszyczkiem.

Chodziłeś na katechezę.

Tak, chodziłem, ale byłem trudnym uczniem. Do sakramentu bierzmowania nie podszedłem. Polemizowałem z wieloma osobami. Wydaje mi się, że jedną osobę odciągnąłem od wiary. Tak żyłem sobie aż do studiów.

Czyli w domu nie było żadnych praktyk religijnych?

Żadnej. Mój tata jest wojującym racjonalistą i uważa, że nauka wszystkim steruje. Mama mówi, że wierzy w Boga, ale po swojemu. Mój dziadek jest akupunkturzystą, radiestetą i bioenergoterapeutą. W Mongolii znalazł go tamtejszy uzdrowiciel, zbadał jego energię i powiedział, że taki człowiek musi leczyć. Nauczył go akupunktury, wyczuwania energii, znajdowania chorych miejsc. Dziadek po powrocie z Mongolii, gdzie był świetnym specjalistą technicznym, rzucił wszystko i zaczął ludzi leczyć. Ja od małego dziecka byłem leczony akupunkturą, a potem zostałem wyznaczony jako następca mojego dziadka. I też poszedłem na studia do Bydgoszczy, aby skończyć akupunkturę, żeby mieć papier. Dziadek opowiadał mi różne historie, miał też swoją interpretację Pisma Świętego. Świat duchowy troszeczkę istniał dla mnie, ale Kościół nie.

A rodzice przyjmowali księdza po kolędzie?

Nie, do dzisiaj nie przyjmują.

Mają jakiś uraz do Kościoła?

Mój tata jest głęboko poraniony przez swoich rodziców. To znaczy moi dziadkowie ze strony taty byli alkoholikami.

Wróćmy do Ciebie. Masz 19 lat. Idziesz na studia…

Udaje mi się dostać na fizjoterapię.

Do Bydgoszczy?

Nie, Bydgoszcz była równolegle w czasie studiów z fizjoterapii. Między pierwszym a drugim rokiem studiów na fizjoterapii kolega, który jak się później okazało, chodził do duszpasterstwa, zabrał mnie na praktyki do domu dla osób niepełnosprawnych w Pykoszowie pod Kielcami. Tam jest taki dom, gdzie odbywają się turnusy rehabilitacyjno rekolekcyjne. Powiedział mi tylko, że można zrobić praktyki, i że jest bardzo fajnie. Nie powiedział jak to wygląda. Przyjeżdżam na miejsce, a tam codziennie modlitwy, także przed każdym posiłkiem. Było to dla mnie zupełnie obce. Byłem wściekły na mojego kolegę. Ale jeszcze się okazało, że byliśmy jedynymi chłopakami na turnusie, na którym było 15 osób na wózkach. I miałem okazję poznać wszystkie osoby z niepełnosprawnościami.

Foto: Łukasz Kotecki, Dębowiec Centrum Pojednania “La Salette”

Tam pierwszy raz spotkałem osoby wierzące, które są szczęśliwe mimo tego, że są niepełnosprawne. To było dla mnie jak zderzenie ze ścianą, bo ja miałem problemy sercowe, różne, z pieniędzmi, a oni mieli problemy totalnie życiowe. Ja za mojego podopiecznego wszystko robiłem, obsługiwałem go wszędzie, pionizowałem, a on wierzył w Boga i widziałem po nim, że był szczęśliwy. To było dla mnie nie do przejścia. W dodatku ci wszyscy wolontariusze i wolontariuszki to były przeserdeczne osoby i nie widziałem w nich fałszu. Czułem się tam rewelacyjnie. I pojawiały się pytania…

Długo trwał turnus?

Dwa tygodnie, ale ja zostałem aż na trzy turnusy. Sześć tygodni, więc Pan Bóg miał dużo czasu. Na drugi turnus przyjechał młody ksiądz, który zauważył, że ja nie uczestniczę w liturgii. Przywoziłem mojego podopiecznego do kaplicy, wychodziłem i wracałem, kiedy wszystko się skończyło, aby go zabrać. Ten ksiądz powiedział mi, że dla tych osób jest bardzo ważne, kiedy opiekun jest na Mszy św. razem z nimi. Zrozumiałem to i uznałem, że powinienem przyjść… Usłyszałem wtedy kazanie, które zasiało we mnie dużą wątpliwość. Poszedłem na rozmowę z księdzem, która trwała z półtorej godziny i skończyła się spowiedzią, taką z całego życia.

Od tego momentu zaczęła się przemiana…

Tak. Ja nie wiedziałem jakie są wymogi życia katolika. I zaczęła się walka z tej drugiej strony. Zły zaczął o mnie walczyć. Tam, jeszcze w tym Pykoszowie, zakochałem się bez pamięci. Po powrocie do Wrocławia, przeżyłem duże załamanie duchowe. We Wrocławiu mieszkałem w kawalerce, którą mój tata wynajmował, bo szukał pracy we Wrocławiu i nie znalazł jej. Znalazłem kolegę na kawalerkę, który miał przyjaciela dilera. I ten diler zaczął u nas sprzedawać marihuanę. Ja na początku miałem za darmo. I zaczęło się… Brałem przez sześć miesięcy dzień w dzień. Pojawiły się potworne lęki, paranoiczne zachowania. Zacząłem się bardzo mocno interesować teoriami spiskowymi. Stwierdziłem, że ten świat jest opanowany przez zło i postanawiam z sobą skończyć.

Podjąłeś próbę samobójczą?

Poszedłem na balkon, żeby skoczyć. Do dziś pamiętam uczucie, jakie ma człowiek, który wie, że zaraz umrze. Doprowadziła mnie do tego beznadzieja. Coś strasznego… i idę na balkon, żeby skoczyć. Słyszałem podszepty złego: – skacz na głowę, bo to jest drugie piętro. Nie zabijesz się jak skoczysz na nogi, skacz na głowę… Już jestem gotowy do skoku, ale tata zostawił na balkonie siatkę na gołębie. Potem jak patrzyłem, gdzie są jeszcze siatki, to była tylko na jeszcze jednym balkonie, a był to 10 piętrowy blok. Podchodzę do tej siatki i myślę, co ja mam zrobić z tą siatką? Ale już straciłem decyzję. I nagle spłynęła do mnie świadomość, co ja chcę robić.

Chodziłeś wtedy na Mszę św.?

Tak, przez cały czas.

I co było dalej?

Upadłem na kolana, płacząc – byłem pod wpływem narkotyków – powiedziałem: Panie Jezu ratuj! Jeśli jesteś, jeśli to wszystko jest prawdą, to zabierz ode mnie narkotyki, lęki, a ja będę już Twój, bo ja sobie z tym życiem nie radzę, Tobie oddaję moje życie. Kiedy wstałem z kolan, poczułem błogi pokój w sercu. Miałem poczucie, że wszystko będzie dobrze. Za dwa dni tata dostał pracę we Wrocławiu i kolega musiał się wyprowadzić. Tata się wprowadził i wtedy zobaczył, na co tak naprawdę poszły jego pieniądze. Moja głowa nie została od razu uzdrowiona. Żeby wrócić do normalności, potrzeba było czasu. Studia były zawalone totalnie. Tata załamany, mama załamana. Wróciłem do Żar, rodzinnej miejscowości. I tam zaczęła się porządna formacja Pana Boga. Codziennie rano byłem na Mszy Świętej, czytałem Pismo Święte, niemal spijałem słowa z Pisma Świętego. Pan Bóg mi pokazał wiele rzeczy, które były złe w moim życiu i mi je zabierał. Wulgaryzmy, jakieś problemy z nieczystością, masturbacja, to mi to zostało zabrane. Wyleczył mnie Pan Bóg z bardzo wielu rzeczy. Potrafiłem robić trzydniowe posty. Żyłem wielką ascezą, modliłem się, godzinami czytałem Pismo Święte.

A co rodzice na to?

Po trzech miesiącach rodzice wyrywali sobie włosy z głowy, bo nie wiedzieli, co się ze mną dzieje… Do dzisiaj moje nawrócenie łączą z narkotykami, że te one mi namieszały w głowie. Jednak powoli widzą, że to jednak Bóg, który wtedy mnie uratował, że to On wziął mnie na swoją terapię, uleczył mnie i dał mi radość życia,

Masz mocne doświadczenie Boga…

Tak, Bóg mocno zadziałał. Kiedy wróciłem na studia, to ten sam kolega, który mnie kiedyś zabrał na praktykę do Pykoszowa, teraz zadzwonił i powiedział, że jest duszpasterstwo Wawrzyny i jest tam ks. Orzechowski, i żebym przyszedł. Jak usłyszałem ks. Orzechowskiego, to rozpłakałem się i szybko pobiegłem do niego do spowiedzi. Zostałem w Wawrzynach, to był dla mnie taki drugi dom. I „Orzech” nauczył mnie wiary. Uporządkowała mi się głowa, bo wszystko było takie pływające. Ten sam kolega, który zabrał mnie do Pykoszowa i do Wawrzynów poznał mnie z Anią, obecnie moją żoną.

W czasie studiów się pobraliście?

Nie, ja już byłem po studiach, a Ania jeszcze przez dwa lata studiowała, a przystąpiła do obrony trzymając Stasia na rękach. Dziś mamy czwórkę wspaniałych dzieci. Jedno jest u Pana Boga. Mamy anioła, który wstawia się za nami niebie.

Wytrwaliście w czystości przedmałżeńskiej?

Tak, pomimo moich problemów, to przez 5 lat żyliśmy z Anią w czystości przedmałżeńskiej. Pan Bóg dał nam taką łaskę. Człowiek jest w stanie nad sobą zapanować. Orzech często nam mówił, że to nie ogon macha psem, tylko pies ogonem. Tak nas też wychowywał i Orzecha mogę nazwać moim ojcem prawdziwym, bo od taty nie dostałem nauki życiowej, takiej podstawowej, a Orzech mi ją ukazał. Po tych kilku latach napisałem do taty list, żeby się rozliczyć z przeszłością. Trzynaście stron, chyba z miesiąc pisałem, ale napisałem. Dałem tacie. I pojednaliśmy się ze sobą.

Co tata powiedział?

Tata jest skrytym człowiekiem, ale ja znając jakieś strzępy jego dzieciństwa napisałem do taty, że wiem, co on przeżywał, że wiem dlaczego nie miał możliwości być dla mnie takim ojcem, o jakim sobie marzyłem, bo sam nie miał ojca…

Jesteście we wspólnocie w Kościele?

Tak, po Wawrzynach wstąpiliśmy do wspólnoty Wiosna Rodzin, która powstała przy Orzechu. Są to małżeństwa, które po duszpasterstwie akademickim chciały się dalej spotykać. We wspólnocie jesteśmy od pięciu lat, a dziś uczestniczymy w tygodniowych rekolekcjach w Dębowcu.