Ci, co zaufali Panu

13 grudnia 2007 roku doszło w naszym domu do potężnego wybuchu. Ścianka murowana oddzielająca dwa pokoje zamieniła się w kupę gruzu.Kilka okien wyleciało z futryn, a całe epicentrum eksplozji było skierowane na mnie. Lekarze w szpitalu wojewódzkim w Rzeszowie nie pamiętali, aby przyjechał do nich człowiek w takim stanie jak ja. Miałem 21 lat.

To, że żyję jest cudem
Podczas wybuchu straciłem lewą dłoń, prawej też się mocno oberwało, mocno popękana czaszka i zniszczona prawa noga. Najbardziej zagrażające życiu były wbite w moje ciało fragmenty ceramicznej miski, która w trakcie wybuchu chemikaliów zadziałała jak szrapnel. Nie udało się uratować moich oczu. Przeszedłem liczne wielogodzinne operacje. Generalnie stan przez długi czas był krytyczny. Przez kilka tygodni moje życie wisiało na włosku. Miałem gorączka podchodząca do 42 stopni, bardzo silne zakażenie organizmu… Powoli wracałem do zdrowia. Świadomość odzyskałem dopiero po półtora miesiąca, pod koniec stycznia, bo wtedy zostałem wybudzony ze śpiączki farmakologicznej. Jak się obudziłem na łóżku to uświadomiłem sobie, że nie widzę, że nie mogę wstać ze względu na ogromne uszkodzenia prawej nogi. Rękami nie mogłem nic zrobić, gdyż lewa cała była zabandażowana (oparzenia trzeciego stopnia), a prawa od nadgarstka była cała w gipsie.

Wtedy uświadomiłem sobie, że tak naprawdę są dwie możliwości, pierwsza − to po prostu się załamać i powiedzieć koniec, już nic z tego życia nie będzie, zostaje tylko rozpacz. Druga możliwość to taka, że bez względu na to, co się stało, muszę się pozbierać i z tego, co jeszcze pozostało zrobić coś sensownego. Dla mnie tak naprawdę liczyła się opcja druga, pierwsze nie wchodziła w grę.

Uświadomiłem sobie, że o własnych siłach to się nie uda, że to wykracza poza możliwości człowieka, i wtedy z pomocą przyszedł mi Pan Bóg. Bóg nie był nowością w moim życiu. Wychowałem się w rodzinie katolickiej, byłem ministrantem, zawsze jakoś starałem się być blisko Pana Boga, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że Bóg był zawsze numer jeden w moim życiu, nie, to tak nie było, natomiast zawsze był w czołówce. Ale wtedy po raz pierwszy w życiu uświadomiłem sobie, jak bardzo Pana Boga potrzebuję, i On mnie nie zawiódł. Powiedziałem tak: Panie Boże, to co się stało przekracza moje własne możliwości, ja będę się starał co tylko będę mógł, będę robił krok po kroku, dzień po dniu, a jakie będą tego efekty, pozostawiam Tobie. Wiedziałem, że nie będzie tak samo jak było, że oczy odrosną, ręce wyzdrowieją, że będzie wszystko po staremu, ale nabrałem pewności, że będzie dobrze. Nie wiedziałem w jaki sposób i kiedy. Przestałem się martwić…

W ciągu trzech lat przeszedłem ponad dwadzieścia różnych operacji, od największych ratujących życie, po drobne zabiegi natury kosmetycznej. Bardzo szybko wracałem do zdrowia, co lekarzy wprawiało w zaskoczenie. Na dzisiaj jestem zdrowy, poza tym, że widać czego mi brakuje, a wszystko pozostałe jest w najlepszym porządku. Chodzę po górach, jeżdżę na rowerze na tandemie, pływam, uprawiam różne aktywności fizyczne.

Miłość
Przed wypadkiem byłem zaręczony. Chodziliśmy ze sobą pięć lat i zamierzaliśmy się pobrać, ale po wypadku wszystko zaczęło się rozpadać. Modliłem się o utrzymanie tego związku, bo mi bardzo na nim zależało. Miałem wrażenie, że Pan Bóg jest głuchy na moje prośby. Dopiero w pewnym momencie postanowiłem zaufać Panu Bogu. Zdałem się zupełnie na Niego. Kiedy starałem się utrzymać ten związek, to tak naprawdę mówiłem: Panie Boże, nie to, co Ty chcesz, tylko to, co ja chcę.

foto https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/nie-mam-oczu-i-reki-ale-kocham-zycie/

Bo ja wymyśliłem, że to ma być konkretnie ta dziewczyna, nie inna, i nie widziałem innego rozwiązania. Kiedy sobie to uświadomiłem, to przestałem prosić Pana Boga o tą konkretną relację, tylko zacząłem prosić Pana Boga o dobrą żonę. W bardzo krótkim czasie ta znajomość się zakończyła, i niedługo później w moim życiu pojawiła się Ania. Znaliśmy się od początku studiów, była świetną koleżanką, mogę powiedzieć fantastyczną przyjaciółką, ale ja w tym pierwszym związku byłem tak strasznie zadurzony, że nie wiedziałem jacy wspaniali ludzie są dookoła mnie. Ja tak naprawdę straciłem wzrok, żeby przejrzeć na te inne oczy, żeby zacząć widzieć… Zacząłem się spotykać z Anią.

Ciężko mi było sobie wyobrazić, że ta znajomość może się przekształcić w coś więcej, bo zdawałem sobie sprawę, że nie jestem już takim człowiekiem jaki byłem przedtem, że moja atrakcyjność uległa zmianie. Ale Ania nie patrzyła na to z perspektywy tego czego mi brakuje, tylko patrzyła jak na człowieka, którym jestem. Po pół roku od naszego pierwszego spaceru oświadczyłem się. Ania była bardzo zaskoczona. Oczywiście oświadczyny przyjęła i dziewiątego października 2010 roku pobraliśmy się. Mamy dwójkę fantastycznych dzieciaków. Marysia w tym roku skończy osiem lat, a Olgierd pięć lat. Jesteśmy kochającą się rodziną. Jestem szczęśliwym człowiekiem!

Nauka
Jednym z wielu moich zmartwień była świadomość potencjału, który we mnie jest, i tego, że się zmarnuje. Ale zostawiłem to Panu Bogu, wierząc, że Duch Święty wszystko pchnie w odpowiednim kierunku. Kiedy leżałem jeszcze w szpitalu odwiedził mnie mój prodziekan oddziału i powiedział: Marcin, wracaj do zdrowia, my na ciebie czekamy, wracaj na uczelnię. Pomyślałem: gościu, co ty opowiadasz. Ja wstać nie mogę, łapy połamane, prawdopodobnie nigdy nie będę widział, a ty mówisz żebym wracał na uczelnię. Fajnie, powiedział co miał powiedzieć, bo inaczej nie wypadało… W czasie rehabilitacji stwierdziłem, że muszę zacząć coś robić, bo zwariuję z bezczynności. Podjąłem studia zaoczne na filologii angielskiej. Okazało się, że całkiem nieźle mi to idzie.

Zachęcony sukcesem na Uniwersytecie, postanowiłem pójść na studia dzienne na Politechnikę. Dziekan wydziału powiedział mi, że nie wyobraża sobie jak ja zamierzam to wszystko robić, ale jeśli mam ochotę to zapraszamy, tylko pamiętaj − co mi się bardzo spodobało, że nie ma żadnej taryfy ulgowej. Pod koniec 2011 roku obroniłem licencjat filologii angielskiej, a rok później uzyskałem tytuł inżyniera budownictwa. Od razu poszedłem na studia magisterskie na budownictwo, które ukończyłem z najwyższą średnią na roku. Kiedy kończyłem studia, został rozpisany konkurs na asystenta w Zakładzie Budownictwa Ogólnego na wydziale budownictwa na Politechnice Rzeszowskiej. Stwierdziłem, że spróbuję… i wygrałem ten konkurs. Prowadzę zajęcia ze studentami, oraz prowadzę własne badania naukowe. W międzyczasie zrobiłem studia z fizyki, które skończyłem w 2018 roku, a za pracę magisterską otrzymałem nagrodę naukową. W tym roku będę składał pracę doktorską. Jestem szczęśliwy.

Podsumowując, chcę powiedzieć, że pomimo tego że nie widzę, że mam problem w sprawności manualnej. Jestem szczęśliwym człowiekiem, szczęśliwym mężem i ojcem. Jestem szczęśliwym chrześcijaninem, bo otrzymałem relację z Panem Bogiem opierającą się na zaufaniu. Jestem szczęśliwy jako pracownik i jako naukowiec. Mogę powiedzieć, że dziś jestem znacznie szczęśliwszym człowiekiem niż byłem przedtem. Zachęcam do zaufania Panu Bogu w życiu, bo – jak pisze prorok Izajasz –

ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą..” (Iz 40, 31).

Marcin Kaczmarzyk